fbpx

Łukasz Kubiak – “Korzeń”

24 grudnia 2022
676 Wyświetleń

Toskania jest trochę jak Tatry, piękna, ale na głównych szlakach tak schodzona, że czasem się jej odechciewa. Wydaje się też oklepana, bo Siena, Florencja, San Gimignano, Piza, Lukka są zupełnie jak Kasprowy, Świnica, Rysy, nie mówiąc o Morskim Oku. A jednak mimo że można zakochać się w każdym zakątku Włoch, to Toskania pozostaje cesarzem wyobraźni o włoskiej sielance. Oczywiście jesteśmy pod wpływem medialnych kreacji, gra też dużą rolę prawo pierwszych doświadczeń, które stają się metrem dla wszystkiego, co potem.

Są jednak powody rzeczowe. Człowiek wzdycha do świata, który choć trochę przypomina raj – takiego, gdzie nie będzie ani za zimno, ani za gorąco, ani za sucho, ani za mokro. W sam raz, w każdym razie zupełnie inaczej niż w listopadowej Polsce. Toskania ma to wszystko awansem, w gratisie. Ta, wydawałaby się prozaiczna, okoliczność jest fundamentem wielu jej bogactw – najpierw upraw, a potem jak w dominie – kuchni, architektury, sztuki, nauki. Ten raj jest w sam raz na ludzką miarę – ze wszystkimi uroczymi miastami, w których człowiek nie popada w nudę, a zarazem nie staje się anonimowym trybem w gargantuicznej metropolitalnej maszynerii.

Wyjątkowość Toskanii ma wiele aspektów, jest jednak w tym wachlarzu rzecz szczególnie ujmująca. Ciągłość. Coś, czego jako Polacy przez swoje nieszczęsne położenie geograficzne właściwie nie doświadczamy. Ledwośmy przez ostatnie trzydzieści lat zaznali jakiej takiej normalności, a już za progiem pulsuje otchłań. No bo jak inaczej określić perspektywę, którą w pragmatyczny sposób wyznacza dystrybucja jodku potasu do szkół. Zresztą wyobraźmy sobie, jak wyglądałaby Polska, gdyby nie wszystkie wojenne hekatomby, które dotknęły nas od renesansowego rozkwitu. Pomijam nawet kumulację kapitału, pomyślmy o straconych cudach architektury, dziełach sztuki, księgozbiorach, archiwach. Nie jest hiperbolą twierdzenie, że ta niedotknięta pożogą Polska byłaby równie atrakcyjna turystycznie co Włochy, a Lublin mógłby konkurować pięknem z Lukką.

Prowokacyjnie przypomina mi o tym etykieta win od Bindi Sergardi, rodzinnej winnicy Casinich, znajdującej się w Monteriggioni, ze dwadzieścia kilometrów na północ od Sieny. Zaznaczają na niej z dumą rok założenia posiadłości – 1349. Od dwudziestu trzech pokoleń w rękach tej samej rodziny! To mniej więcej połowa panowania Kazimierza Wielkiego. Świadomość – nomen omen – zakorzenienia tych ludzi w ziemi, na której pracują, jest naprawdę poruszająca. Tradycja, a więc przekazywanie dziedzictwa z pokolenia na pokolenie, nie ma tu charakteru taniej cepeliady, to żywy organizm. Wszystko, co się tutaj robi, dzieje się zawsze w odniesieniu do poprzedników, każda innowacja jest długo i dogłębnie dyskutowana, a każda próba zmian rewolucyjnych traktowana jest jak świętokradztwo. To zresztą typowe dla samoświadomości winiarskiej w całych Włoszech, w Piemoncie na przykład, bywało, że ojciec przestawał odzywać się na kilkanaście lat do syna, bo ten poważył się na stosowanie beczek innych niż używane dotychczas. Co ciekawe, rebelianci często wracają po latach do starych technik. Odnajdują w nich wartość, którą być może trudno wytłumaczyć współczesnym, kiedy się to jednak zrobi, uderza ona z siłą obezwładniającą najzdolniejszych nowinkarzy. To dlatego zaznacza się w Toskanii odwrót od nadmiernie skoncentrowanych czerwieni, szukając starej dobrej soczystości i cichej elegancji. To dlatego w bielach na miejsce banalnej, technicznie poprawnej, ale nudnej łatwości, wraca dłuższa maceracja, lekka oksydacja i umiejętne używanie beczki. Toskania, także ta winiarska, okazuje się żyć nie tylko z dobrze opowiedzianej historii, ona historią naprawdę żyje. To właśnie zachowuje ją atrakcyjną i dość paradoksalnie – mimo wieku wciąż młodą.

Ostatecznie bowiem prawdziwa młodość nie jest znaczona metryką.

tekst Łukasz Kubiak

foto Inés Castellano | Unsplash

Zostaw komentarz