Znawcy tematu twierdzą, że tzw. środowisko modowe w Lublinie uchodzi za mocno hermetyczne, a biznes modowy jako taki praktycznie nie istnieje. W katalogach branżowych pod hasłem „produkcja odzieży” znajduje się kilkadziesiąt firm, ale ile z nich to pracownie krawieckie dla indywidualnych klientów, a ile producenci dla zewnętrznych kontrahentów, tego nie wiadomo. Pojedyncze nazwiska projektantów wybrzmiewają od czasu do czasu podczas ogólnopolskich imprez modowych, zdobywając nawet najwyższe laury. Ale rzadko i bez perspektywy na spektakularne tworzenie własnej marki. Pozytywnym aspektem jest wysyp projektantów młodej generacji i ich chęć dotarcia do potencjalnego klienta.
Tradycja modowa w Lublinie to temat delikatnej natury, chociażby ze względu na samo dookreślenie, kim jest osoba nazywana projektantem. W pewnych kręgach ubieranie się u tzw. projektantów od dawna uznawane jest za zwyczajowe, choć często dotyczy to po prostu sprawnej krawcowej z wyobraźnią. Ale też dopiero teraz możemy mówić o wzmożonym zainteresowaniu samym projektowaniem. Na portalach społecznościowych istnieją profile wielu twórców mody, jednak nie każdy z nich przy obecnych cenach lokali w śródmieściu Lublina może pozwolić sobie na założenie własnego reprezentacyjnego atelier. Otwarty we wrześniu przy Krakowskim Przedmieściu „Styleroom” obrał sobie za cel wyznaczenie projektantom drogi wprost do lubelskiej klienteli.
Biało, czarno, dizajnersko
„Styleroom” to pierwsze tego typu miejsce w Lublinie. W lokalu o powierzchni 200 metrów kwadratowych, mieszczącym się w zabytkowej kamienicy przy głównej ulicy miasta, swoje propozycje udostępnia blisko 20 projektantów, pochodzących nie tylko z Lublina. Właścicielami są Marcin Mazur i Iwona Kutnik. Oboje od dawna związani z modą, dosłownie i w przenośni. Prywatnie są małżeństwem, Iwona jest jedną z prekursorek lubelskiej branży modowej. Marcin od lat zajmuje się marketingiem i reklamą, a także organizacją imprez związanych z branżą modową. Wieloletnie obserwacje tego, co się dzieje, lub tego, z czym tak naprawdę nie mamy w Lublinie do czynienia – przekształciły się w marzenie o miejscu, jakiego jeszcze nie było. W pół roku, z pomocą managerki Anny Fit, uwinęli się ze znalezieniem lokalu, remontem, a przede wszystkim z nawiązaniem kontaktów z projektantami.
– Lubelski rynek jest inny niż np. warszawski. Obecnie bardzo się rozwija, czego oznaką jest np. powstanie Styleroomu. Trzeba jednak pamiętać, że w Lublinie zawsze istniała pewna grupa osób, która świetnie się ubierała. Tendencja rynku poszła w jej plastyczną i codzienną stronę. Ulica zaczęła narzucać styl – mówi Jola Szala, której kariera rozpoczęła się na przełomie lat 80. i 90., a której obecna streetowa kolekcja Josz jest również dostępna w butiku przy Krakowskim Przedmieściu.
Marketing Styleroomu rozpoczął się od prostego pomysłu z rozesłaniem odręcznie napisanych pocztówek z charakterystyczną grafiką. Zaproszenia na otwarcie, z pozdrowieniami, wzbudziły zainteresowanie. – Już teraz widać, że nie ma jednolitego grona odbiorców. Przychodzą do nas osoby młode, które interesują się modą i wiedzą, co chcą kupić, bo znają marki nie tylko sieciowe. Pojawiają się również panie w średnim wieku, które dowiedziały się o nas z mediów. Są bardzo otwarte na to, co nowe. Jedna z klientek szukała ołówkowej spódnicy, wspomniałyśmy, że modne są obecnie spódnice szare, dresowe, z dzianiny. Klientka przyznała, że co prawda dotychczas nie nosiła takich, ale chce urozmaicić swoją garderobę – opowiada managerka Anna Fit.
W „Styleroomie” na wieszakach jest wiele propozycji streetowych, casual. Drugim kluczem doboru projektantów było sięganie po kolekcje z różnych zakątków Polski, m.in. znanej z printowych kolekcji Yeah Bunny. W tym przypadku marka łączy sztukę i modę, tworząc tak zwany urban-style. Ubrania szyte są w limitowanych seriach.
Idea, marketing, efekt
Pomysłem na wypromowanie Styleroomu jest filozofia slowfashion. I rzeczywiście jest slow. Klientów witają: kawa i herbata, duże i jasne powierzchnie bez ściśniętych ubrań na wieszakach. Z założenia slowfashion to także wysoka świadomość tego, jak chce się wyglądać. O tym, że ubrania kreują wizerunek, a ich dobór powinien być przemyślany, jest przekonana również Jola Szala. – Ludzie czasami uważają, że nie przywiązują wagi do ubrania, bo są nonszalanccy. Wydaje mi się, że jest odwrotnie. Żeby być nonszalanckim, trzeba wiedzieć, jak się ubrać. Badania mówią, że 68% opinii kształtuje się podczas pierwszego spotkania. A zanim pozwolimy się poznać, budujemy wrażenie poprzez swój wizerunek zewnętrzny.
„Styleroom” skupia projektantów znanych i początkujących, lubelskich i ogólnopolskich. Josz Jolanty Szali to streetowa marka ogólnopolska. Ania Link prezentuje w „Styleroomie” oryginalną biżuterię ceramiczną. Julianna Farbotka, autorka charakterystycznych torebek z folkową dekoracją, dzięki tej współpracy może w szybkim czasie dowieźć na miejsce propozycje obecne na stronie jej firmy. Marszka, tworząca unikatowe szaliki i kominy, szyje w domowym zaciszu, a „Styleroom” jest dla niej jedyną możliwością sprzedaży pozainternetowej. Jest też duet Sistu z luźnymi propozycjami na co dzień i biżuteria od AnnDzi. Jak widać, młodzi projektanci sprzedają nie tylko za pośrednictwem Internetu. Dotyk i realne odczucia wzrokowe dają nabywcy możliwość upewnienia się w swoim wyborze. Korzyści są zatem obustronne. Projektanci współpracują z butikiem na zasadzie wynajmowania powierzchni. Ceny projektów czasami są niższe od wyjściowych ze względu na akcje rabatowe. Sukienkę kupimy tutaj za około 200 zł, torebkę za 250 zł. W renomowanych pracowniach krawieckich w Lublinie sukienka to koszt nawet 500 zł, a płaszcza nawet około tysiąca złotych.
Po kilku tygodniach funkcjonowania Marcin Mazur jest przeświadczony o rosnącej świadomości modowej lublinian. – Wydaje mi się, że wiele osób chce i będzie chciało ubierać się inaczej niż w sieciówkach. Możliwość przyjścia tutaj i bezpośredniego przyjrzenia się projektom wykonanym z dużą dbałością, niebanalnym i w ograniczonej ilości egzemplarzy stopniowo, ale sukcesywnie zmieni myślenie lublinian. Wierzymy w to, inaczej by nas tu nie było – mówi Marcin Mazur, a Anna Fit dodaje: –Chcemy wyrobić nawyk sięgania po rzeczy od projektantów, uświadomić mieszkańcom, że warto zainwestować we własny, oryginalny wizerunek.
Przyzwyczajenia kontra przyzwyczajenia
Póki co większość towarzystwa modowego Lublina nadal ubiera się w Warszawie, za granicą i w Internecie. Młodzież o mniej artystycznych zakusach wybiera znane sieciówki, a klienci z zasobnymi portfelami nadal wolą marmurowe podłogi i kryształowe abażury butików znajdujących się w okolicach Krakowskiego Przedmieścia, oferujących pojedyncze egzemplarze markowych ubrań z zachodu. Alternatywą są pracownie krawieckie, którym pozostają wierni od lat. Przed „Styleroomem” długa droga w wyrabianiu marki własnemu adresowi i autorom kreacji, których zaprosili do współpracy. Otwarte pokazy mody, warsztaty, sesje i inne pomysły mogą przyśpieszyć ten proces. Trudno jednak robić modę bez pieniędzy. Przygotowanie kameralnego pokazu prezentującego kolekcję 24 kreacji z udziałem dwunastu modelek przy delikatnym wsparciu sponsorów to w Lublinie koszt od 5 tysięcy w górę ( zaprezentowanie takiej samej kolekcji w Warszawie to suma wielokrotnie wyższa ). Bez konkurencji nie ma rozwoju. Ale też rozwój pożąda klienteli. Atutem butików jest niewątpliwa jakość dostępnych kolekcji, która ma szansę stanąć w szranki z towarami z sieciówek, zmieniając tym samym mentalność klientów. Ale póki co, o przyzwyczajeniach nie będziemy dyskutować.
Tekst Aleksandra Biszczad
Foto Marek Podsiadło, Paulina Daniewska