fbpx

ODLOTOWA KOBIETA

12 września 2018
2 685 Wyświetleń

tekst Klaudia Olender

foto Natalia Wierzbicka

Jej zainteresowania awiacją sięgają początków szkoły średniej. Bardzo chciała zostać wtedy skoczkiem spadochronowym. Niestety, miejsce, w którym mieszkała, i lotnisko w Radawcu dzieliły odległości, jak dla ówczesnej licealistki, trudne do pokonania. Wólka na północnym wschodzie Lublina i Radawiec po przeciwnej stronie. Nie było busów, blablacarów, jeździło się PKS-em, który pojawiał się raz na kilka godzin.

Można było też prosić o pomoc rodziców, ale dla nich to była duża fatyga, zwłaszcza że nie do końca podobało im się tak ekstremalne hobby. W związku z tym skoki trafiły do worka z niespełnionymi marzeniami, pragnieniami. Minęło wiele lat. Kiedy syn zdawał maturę, Beata Janiszewska-Brudzisz przypomniała sobie o czasach licealnych, pomyślała, że warto powrócić do niespełnionych marzeń.

Od skakania do latania

Trafiła na dobry moment: akurat odbywał się kurs teoretyczny na skoczka spadochronowego. – To był początek. Niestety przekonałam się, że wiek robi swoje, a ziemia jest bardzo twarda. I tak po czterech oddanych samodzielnie skokach musiałam zrezygnować, uszkodziłam sobie kolano – wspomina.

W tym czasie jeździła do Nałęczowa oglądać loty balonów, spektakularne zawody, fiesty, nocne pokazy. Ta dyscyplina sportowa wydawała się równie ciekawa i przede wszystkim bardziej bezpieczna. Znowu zaczęła marzyć o lataniu. W Aeroklubie Lubelskim w Radawcu odbyła kurs teoretyczny, znalazła instruktora praktycznej nauki i tak zaczęła się przygoda z balonami. Dwuletni okres uczenia się pilotażu, w międzyczasie dziewięć egzaminów w Urzędzie Lotnictwa Cywilnego, m.in. z meteorologii, prawa lotniczego czy z zagadnień bardziej przyziemnych, tych biologicznych: w jaki sposób zachowuje się człowiek, kiedy wznosi się balonem, kiedy poddawany jest różnicy ciśnień, temperatur czy stresowi. Dopuszczenie do egzaminu i pierwszy samodzielny lot. I to uczucie – aerostat unosi się nad ziemią, nie ma instruktora, jesteśmy zdani wyłącznie na własne umiejętności, sposób myślenia, napędza nas stres i adrenalina. – To nie jest kurs jak na prawo jazdy, wymaga większego poświęcenia, czasu, wszechstronniejszej wiedzy. Z kierownicą wszyscy wzrastamy, jeżdżąc po mieście z rodzicami, autobusem, jest to dla nas naturalne. Z balonami inaczej, zwłaszcza jeśli jest to dziedzina, którą człowiek wcześniej się nie zajmował.

Kobieta w balonie

Trudno odnaleźć się w baloniarskim świecie, zwłaszcza kobiecie. W Polsce to bardzo wąskie, elitarne grono. Mężczyzn jest ponad setka, kobiet może kilkanaście. – Przeważnie są to załogi męskie. Panuje przekonanie, że my, kobiety, rzadko możemy sobie pozwolić na działalność poza domem, poza rodziną, tak jesteśmy wychowane i tak jest przyjęte. Niestety trudno przełamać ten krzywdzący stereotyp – przyznaje z żalem w głosie pani Beata, bo przecież na co dzień walczy z tym podziałem. Podczas ostatnich zawodów na nocnym pokazie w Nałęczowie oprowadzała dwie panie i od razu padło pytanie, czy jest tu z mężem. Gdy w odpowiedzi usłyszały, że jest pilotką, jedyną kobietą w załodze, a mąż po prostu został w domu, nie kryły zdziwienia.

Na szczęście zorganizowane w tym roku w Nałęczowie Mistrzostwa Świata Kobiet w Balonach na Ogrzane Powietrze pokazały siłę kobiet i w tej dziedzinie. Zjechały 33 załogi z różnych części świata, pilotki ze Stanów, Kanady, Japonii, Brazylii, była też poprzednia mistrzyni Nicole Scaife z Australii, której jednak nie udało się obronić tytułu. Mistrzynią Świata została Polka – Daria Dudkiewicz-Goławska, można powiedzieć, że to jej podwójne zwycięstwo, bo w ubiegłym roku odbyły się pramistrzostwa, na których też zdobyła pierwsze miejsce. Te zawody udowodniły i uświadomiły wielu osobom, że na całym świecie są kobiety pilotki i jak widać, świetnie sobie w tym radzą – opowiada pani Beata, która była zaangażowana w organizację mistrzostw.

Oprócz błękitnego nieba, nic mi dzisiaj nie potrzeba

Baloniarstwo uczy cierpliwości i pokory, walki z przeciwnościami, zwłaszcza tymi niedającymi się okiełznać, bo tkwiącymi w naturze. Pozwala oderwać się, odlecieć, w przenośni i całkiem dosłownie, od codziennych spraw i zmartwień: Loty są czymś fantastycznym dla kogoś, kto kocha przestrzeń i krajobrazy. Jestem sową i nie znoszę rano wstawać, ale lot przy wschodzie słońca i oglądanie tych wszystkich cudów natury rekompensuje mi nieludzkie poranne wstawanie. Zapomina się wtedy o wszystkim, czerpie się przyjemność z latania, z tego, co się ogląda, i tego, co się czuje tu i teraz. A wydarzenia takie jak kolejny zdobyty siniak przy lądowaniu po jakimś czasie opowiada się jako zabawną historię. Z każdego lotu, każdego siniaka, upadku czy pięknego lądowania wyciągam pewną naukę i wnioski – podsumowuje pani pilot.

Kiedy dzieci dorosły i opuściły gniazdo domowe, mogła znaleźć więcej czasu na realizację swoich zainteresowań. Nie potrafi biernie siedzieć w miejscu, jest w ciągłym ruchu i aktywnie spędza czas. Na co dzień życzliwa, czaruje uśmiechem, emanuje energią i motywuje do twórczego, pozytywnego działania. Jest Naczelnikiem Wydziału Edukacji, Promocji i Spraw Społecznych Starostwa Powiatowego w Lublinie, pomaga przy realizacji projektów, angażuje się i udziela społecznie w Lokalnej Grupie Działania „Kraina wokół Lublina”, lata balonami, lepi i wypala garnki. W każdej z tych dziedzin zostawia cząstkę siebie. W pracy spędza dużo czasu. Nie musi już biec do domu gotować obiadów, odbierać dzieci ze szkoły. Na ścianach gabinetu wiszą liczne odznaki i dyplomy uznania, w rogu przy oknie ołówkowa karykatura „Napoleon Oświaty”, pani Beata w czapce i stroju Napoleona na stosie książek, a w tle oczywiście balony. W pracy wszyscy wiedzą, że profesjonalnie zajmuje się baloniarstwem i gdy nie ma jej trzy dni, to znaczy, że gdzieś poleciała. – W momencie, gdy jestem w pracy, jestem na 100% w pracy; gdy jestem przy balonach, jestem na 100% przy balonach. W pracy zawodowej pracuję głównie głową; przy balonach, owszem, jest dużo myślenia, ale jest też dużo pracy fizycznej. Odpoczywam aktywnie, nie wyobrażam sobie siebie leżącej przed telewizorem. Myślę, że zawsze można znaleźć czas i siłę na to, na co się chce. Każdy, w każdym wieku, może spełniać swoje marzenia. Jeżeli realizuje swoje pasje, to powinien czuć się spełniony, szczęśliwy. Dzieci w wolnym czasie chętnie wybierają się z panią Beatą na przejażdżki i loty. Są dumne z tego, że mama nie narzeka, nie przynudza przez telefon, tylko oddaje się swoim pasjom. Są przyzwyczajeni do jej nieszablonowych, odlotowych pomysłów.

Żadnych granic

W baloniarstwie wiek nie ma znaczenia, latać może każdy. Są osoby bardzo młode, które dopiero wchodzą w dorosłość, najczęściej dzieci pilotów, są też ci, którym coraz bliżej do kresu życia. Wszyscy mówią sobie po imieniu, odnoszą się do siebie z pełnym szacunkiem i życzliwością. Czuć swobodną, niemal rodzinną atmosferę, zwłaszcza po lotach albo w tych momentach, kiedy warunki pogodowe nie pozwalają na latanie na zawodach. Wspólne rozmowy, refleksje, wymiana doświadczeń. Ostatnio wracała z zawodów pociągiem. W przedziale młodzież, tak na oko dwudziestolatkowie, wracali z Mazur z żagli. Na jednej z kolejnych stacji niespodziewanie dosiadła się znajoma z Lublina, Małgosia, zapalona żeglarka. Nawiązała się ciekawa rozmowa, o sporcie, pływaniu, lataniu, balonach. I nagle okazało się, że różnica wieku nie ma znaczenia, wspólne zainteresowania i ta otwartość na siebie i na świat zbliżają, przełamują wszelkie lody. – Okazuje się, że jesteśmy podobni do siebie, naśmiewaliśmy się z tych samych żartów. Nawet nie przyszło mi do głowy, żeby oceniać ich wiek, wygląd, fryzury, ubiór, a im pewnie nie przyszło do głowy, że siedzą sobie jakieś stare nudziary, które wyjmą termos z kawą. Uważam, że między pokoleniami nie ma podziału na lepszych i gorszych. Bulwersuję się, kiedy ktoś tak ocenia i krytykuje młodych ludzi, to oni napędzają życie.

Ile waży balon?

Jak mawiają piloci: od początków baloniarstwa nie zmieniły się dwie rzeczy – wiklina w koszu, szampan po locie i flaszka z propanem. Sam kosz, mimo niewielkich wymiarów (116×155 cm), może pomieścić nawet cztery dorosłe osoby, wszystko zależy oczywiście od temperatury otoczenia. Wypleciony z elastycznej i lekkiej wikliny, która wytrzymuje wszelkie uderzenia i przeciążenia podczas lądowania, nawet wtedy, kiedy nie udaje się pięknie „usiąść”. Podstawa, czyli płozy, są z jesionu, a podłoga z wodoodpornej i wytrzymałej sklejki. Krawędzie wzmocnione stalową ramą, jej górna część stanowi konstrukcję, do której przymocowywane są palniki i powłoka. Nie ma znanych nam z kreskówek czy filmów worków z piaskiem, są za to cztery ogromne butle gazowe, każda po 50 litrów objętości, podłączone do palników, wystarczają średnio na 2–2,5 godziny podróży podniebnej. Siłę nośną balonu oblicza się według specjalnego wzoru, biorąc pod uwagę temperaturę, ciśnienie, wagę całego uzbrojonego kosza plus wszystkich członków załogi. Sama powłoka ma 3 tys. metrów sześciennych, w przeliczeniu na wagę to jakieś 4 tony złapanego powietrza, do tego gondola, która wraz z ekwipunkiem i załogą waży ponad 400 kg. Jeśli wszystko do siebie dodamy, wyjdzie naprawdę ogromna wartość. I choć wydaje się to nieprawdopodobne, to właśnie tyle waży jeden balon.

Powłoka, czasza, pilotki, węże i rękawy

Przygotowanie do lotu trwa przeważnie około 45 minut. Po szczegółowym sprawdzeniu pogody (kierunku, prędkości wiatru i możliwości wystąpienia różnych warunków meteorologicznych), z miejsca, z którego chcemy wystartować, wypuszczamy napełniony helem mały balonik i sprawdzamy, w którą stronę go poniesie. Jeśli wiatr nie jest zbyt silny, rozstawia się kosz i jak mówią baloniarze – uzbraja. Zakłada się tyczki, które łączą później palniki z butlami z propanem, umocowuje się ramę z palnikami, podpina węże z butli do palnika. Cienkie przewody to tzw. pilotki, rękawy osłaniają przewody gazowe. Sprawdza się palnik – odpala wszystkie butle, aż buchną ogniowe jęzory, zahuczą, zasyczą i zrobi się gorąco. Jeżeli wszystko jest w porządku, kładzie się kosz, żeby podpiąć powłokę. Na wszelki wypadek montuje się też system szybkiego wyczepiania z liną ograniczającą, która działa trochę jak kotwica. Najpierw powłokę, lub bardziej fachowo czaszę, wypełnia się zimnym powietrzem, takim z wentylatora, później podgrzewa się tym ciepłym, z palników. Przed startem trzeba jeszcze dokładnie wszystko sprawdzić. W podręcznej torbie znajdują się radia, jedno lotnicze i drugie wewnętrzne do załogi naziemnej, tej w samochodzie, która będzie przemieszczała się za aerostatem. Jest mapa, gaśnica, apteczka i wariometr Flytec. To urządzenie podaje w metrach na sekundę m.in. wznoszenie i opadanie balonu, prędkość, z jaką ów balon porusza się, czyli krótko mówiąc, prędkość wiatru, którego pewnie nie odczujemy, będąc w powietrzu. Są też różnego rodzaju aplikacje GPS, wskazują one trasę lotu i korzysta z nich zarówno pilot, jak i kierowca. Dzięki nim ten drugi doskonale widzi drogi, którymi może dotrzeć do tego pierwszego. To bardzo ważne, by w momencie lądowania załoga naziemna była już na miejscu, bo komunikacja kończy się wraz z informacją o zejściu do lądowania.

Chmury na wyciągnięcie ręki

Kiedy, zgodnie z prawem Archimedesa, ciepłe powietrze wyprze balon do góry, wiatr przeniesie w przestworza, a załoga poczuje zastrzyk adrenaliny, warto sprawdzić dokładnie, w jakiej strefie ów balon się znajduje. Jeżeli jest to przestrzeń nieobciążona innymi lotami, zwłaszcza lotnictwem wojskowym czy pasażerskim, to można latać bez ograniczeń. Chyba że te ograniczenia nagle wynurzą się z dołu, zwłaszcza przy lądowaniu. Bo jak powiadają, wiadomo, skąd się wystartuje, ale nigdy nie wiadomo, gdzie się wyląduje. Może być to bajkowa łąka, polana, a czasami bardziej przyziemne bagno, pole kapusty lub kukurydzy. Przy doskonałych warunkach wygląda to niemal filmowo, przy nieco gorszych – kosz przewraca się, są zadrapania i siniaki. Zarówno pilot, jak i pasażerowie przystępują do lądowania zawsze w odpowiedniej pozycji. Nogi ugięte, aby w razie upadku zamortyzowały gwałtowne uderzenie, ręce nie mogą wystawać poza membramę gondoli. Wbrew pozorom, człowiek jest w stanie określić odległość, stojąc na ziemi, ale w momencie kiedy znajduje się w powietrzu, te wartości nie są czytelne. Wielkie niebezpieczeństwo stanowią linie wysokiego napięcia, bo zetknięcie się kilku drutów z powłoką może spowodować zwarcie i pożar. Jeśli nie widać z góry drutów, to trzeba obserwować słupy. Niepokój i zagrożenie wzbudzają także rozległe połacie lasów, szczególnie przy lotach wieczornych, kiedy tak ważny jest czas. – Jak widzimy hektary lasów przed sobą i, nie daj Boże, jeziora i wodę, to już pot cieknie po plecach. Nie da się przyspieszyć, co najwyżej można zmienić wysokość i odrobinę kierunek.

Jak zawieje wiatr, tak poleci balon. Nie ma steru, kierownicy ani joysticka. Pilot testuje różne wiatry na różnych wysokościach, w zależności od potrzeby porusza się po linii wertykalnej góra–dół, podgrzewając i wypuszczając powietrze z czaszy. Podczas lotu zdarzają się różne nieprzewidziane sytuacje, jak choćby ta z liniami wysokiego napięcia: – Kiedyś „trzymał nas prąd”. Dla osób postronnych było to widowiskowe, bowiem na pewnej wysokości, niemalże w linii horyzontalnej, wisiał rząd balonów nad trakcją prądu. My byliśmy pierwszą załogą, za nami kilkanaście innych. Na szczęście po 45 minutach, gdzieś na którejś z wysokości, udało się złapać lekki wiatr, który przepchnął nas za pas rażenia. To była przygoda dająca wiele do myślenia, że tak naprawdę człowiek jest mało istotny w całej naturze.Wiatr, woda, las pokazują nam swoją siłę i potęgę. Czasami chwila nieuwagi i dają znać jakieś mocniejsze przyciągania, powstała termika czy zagłębienie terenu. Tak było na ostatnich zawodach w Pasłęku. Piękny lot, wspaniałe warunki i nagle ziemia ściąga w dół. Dwa palniki i ogień kontra cała przyroda. Lot nic nie kosztuje, największą cenę płaci się jednak za lądowanie.

Baloniarstwo, jak każda dziedzina, nie tylko sportowa, wpływa na postrzeganie rzeczywistości, wyczula na szczegóły, pobudza i ukierunkowuje zmysł obserwacji na to, co do tej pory wydawało się mało istotne. – Po pewnym czasie te obserwacje tak bardzo wchodzą w krew, że jadąc zupełnie prywatnie, patrzę na drogę i myślę, że to byłoby świetne miejsce do startu czy do lądowania albo po co oni nastawiali tyle tych słupów, tu byłoby idealnie.

Sezon przez cały rok

Można powiedzieć, że sezon na balony trwa cały rok. Różnica polega tylko na godzinach, w których możliwe jest odbycie lotu. Kiedy jest bardzo ciepło, kluczowy jest wschód słońca, bo to moment rozpoczęcia termiki, słońce wstaje i swoim ciepłem ogrzewa powietrze, z kolei ziemia oddaje zimno po nocy i dochodzi do zetknięcia się tych dwóch warstw, różnego rodzaju ruchów ciśnienia i wtedy można zaliczyć twarde lądowanie. Zakończenie lotu odbywa się przed zachodem słońca, raz będzie to półtorej, a raz pół godziny, bo np. „wiatr nie usiadł”, czyli jego prędkość i siła są jeszcze zbyt duże. – To nie jest tak, że my potrzebujemy całkowicie bezwietrznej pogody. My potrzebujemy odpowiedniego wiatru. Najwięcej latamy od wiosny do jesieni. Na pewno nie wtedy, kiedy jest mokra ziemia, gdy pojawia się błoto czy występują opady. Staramy się dbać o sprzęt i nie interesuje nas mycie, pranie, suszenie – tłumaczy pani Beata. W zimie, kiedy nie ma wznoszących się prądów powietrza, można być w balonie cały dzień, jednak to zupełnie inny lot. Ziemia pokryta jest śniegiem, który maskuje zróżnicowania w kolorach, zmniejsza widoczność ukształtowania terenów. Łatwo się pomylić co do wysokości, wszystko się zlewa w biel. Np. zaspy mogą sugerować, że jesteśmy już na ziemi, a tak naprawdę do podłoża brakuje nam 1,5 metra wysokości.

Łączy nas balon

Załoga pani Beaty liczy cztery osoby. Ona i trzech mężczyzn. Dwóch pilotów i dwóch załogantów. Razem z Markiem Banasiukiem mają uprawnienia pilota, mogą latać razem lub na zmianę. Jacek Lenartowicz i Daniel Lenartowicz tworzą załogę naziemną. Jacek świetnie sprawdza się jako kierowca, doskonale orientuje się w nawet nieznanym terenie, z kolei Daniel to mistrz nawigacji, odpowiada za wszystkie urządzenia. Obaj panowie rozpoczynają już szkolenie na pilota. Podczas przygotowania i startu każdy ma określone funkcje, doskonale zna swój zakres działań. Jedna osoba jest od tzw. liny, trzyma czaszę na górze, aby w momencie napełniania powietrzem nie ruszała się na boki i zbyt szybko nie podniosła, są osoby przy koszu, no i pilotka/pilot przy palnikach. To bardzo usprawnia pracę i późniejszą organizację lotu, zwłaszcza kiedy ważny jest czas, np. podczas zawodów. – Mam naprawdę fajną, zgraną załogę. Uśmiecham się, mówiąc, że najlepszą na świecie, bo w baloniarstwie najlepsza na świecie oznacza, że będzie taka stosunkowo krótko śmieje się pilotka, po czym szybko dodaje, że balon jest własnością załogi, więc oprócz pasji łączy ich wspólna kosztowna inwestycja. Posiadanie balonu, tak jak samochodu na własność, to ogromna niezależność, do przechowywania wystarczy garaż. Butle można po drodze napełnić gazem na każdej stacji benzynowej, potrzeba tylko chęci, czasu i pieniędzy. A później upragniona wolność, kiedy tylko chcesz, wsiadasz, lecisz i ahoj, przygodo!

 

Zostaw komentarz