fbpx

Pola

25 kwietnia 2016
Komentarze wyłączone
854 Wyświetleń

pegagogMogła przymknąć oczy, wyrównać oddech, pójść drogą niekrętą. Jednak poszła tą wyboistą trudnościami, poszła wyprostowana wśród tych, co na kolanach, Pola. Tak pięknie o Apolonii Świątek-Machczyńskiej napisała Marcelina Obarska – uczennica Liceum Ogólnokształcącego nr VII im. K. K. Baczyńskiego we Wrocławiu. Między Rykami a Kockiem w Plebankach pewnego zimowego dnia do chałupy weszła Pola i zdjęła kożuch. Zanim wsiadła do sań, którymi przybyła do tego starego domu, brnęła w śniegu, stukając do drzwi swoich sąsiadów. Sznurówki jej butów wlokły się po białym puchu i nie pomagały w szukaniu ratunku. Opadła już z sił, na rękach niosła swoją roczną córeczkę Magdalenę. Mieszkańcy Kocka zaryglowali swe serca i mieszkania, dyskretnie spoglądali zza firanek, a ich oddechy były ciche i ciężkie. Tak więc, gdy Pola dotarła do chaty swego ojca Henryka, pamiętającej czasy powstania styczniowego, i rozpięła kożuch, ukazał się jej brzuch. Była w zaawansowanej ciąży. Dwaj synowie, sześcioletni Sławek i ośmioletni Wojciech, bawili się wówczas na podwórku. Śmiejąc się radośnie, rzucali śnieżkami. Niespodziewanie przyjechało Gestapo. Pola wstała z łóżka i stanęła twarzą w twarz ze śmiercią. Jeżeli znała strach – to tylko ten, który umyka wraz z pierwszym drżeniem powiek. Jeżeli znała strach – to ten, który jedynie obejmuje nadgarstki, lecz nigdy ich nie ściska. Za ukrywanie dwudziestu pięciu Żydów została rozstrzelana. Zginęła ona, jej nienarodzone dziecko i wszyscy, których przechowywała pod podłogą spichlerza. Ryzyko pulsowało w jej żyłach delikatnym prądem krwi, lśniło w jej brązowych oczach co noc, co świt. A przecież mogła ulec lękom, uciec w konformistyczny spokój, zagłuszyć wołania z trzewi. Zabito ją pod stodołą w Annopolu. Nad jej imieniem wyrytym w kamieniu dziś szumi wiatr i nieme pytanie dlaczego. Dzisiaj nikt nie chce pamiętać, nikt też nie chce znać smaku łez. Cudzych łez. 19 kwietnia, jak co roku, organizowana jest Akcja Żonkile. Po raz pierwszy odbędzie się w Chełmie. I niech nikt mnie nie pyta, „Co ty masz z tymi Żydami?”, bo jest mi po drodze i z nimi, i z tymi, którzy ich ratowali. Jest mi po drodze
z każdym wykluczonym, pogardzanym, wytykanym. Jest mi po drodze z drugim człowiekiem. Podziwiam Polę za jej bezprzykładne bohaterstwo. Nie przymknęła oczu, nie wyrównała oddechu, ale poszła drogą, by ratować bliźniego. Nie Żyda, a bliźniego właśnie. Podziwiam też Duńczyków.
W 1943 roku uratowali 7 tysięcy Żydów (prawie wszystkich żyjących w tym kraju) przed deportacją do nazistowskich obozów zagłady. Spiskowcy podziemia wiedzieli, komu można zaufać, a komu nie. Policjanci patrzyli w drugą stronę, kiedy wyłaniały się przed nimi kolejne grupy uciekinierów, ostrzegali przed niemieckimi kontrolami. I szyprowie, którzy swoimi łodziami, kutrami lub jachtami przewieźli ludzi przez morze do Szwecji. Mały naród o wielkim sercu. Polę zdradził jeden człowiek. Mieszkał niedaleko. Sąsiad, chrześcijanin, katolik. Dziś, kiedy dym, to po prostu dym, trudno jest mi zrozumieć, dlaczego to zrobił. Bał się, dostał litr wódki, był kolaborantem? Jedno jest pewne – nie zazdroszczę mu wyrzutów sumienia, o ile je miał. Minęło tyle lat, harmonia znów gra, obłoki płyną w dal, znów toczy się świat. Lecz czy świat może zapomnieć? Czy możemy zakryć groby płaszczem rzeki, nie pamiętać? 19 kwietnia opowiemy o naszych żydowskich sąsiadach, których już nie ma. Opowiemy również o Adeli.

Komenatrze zostały zablokowane