fbpx

Redaktor. Pani Redaktor

6 maja 2015
Komentarze wyłączone
1 952 Wyświetleń

RobertPranagal-1200-1028O dźwiękach dzieciństwa, Lublinie i Cambridge, sekretnym sposobie na przechytrzenie czasu oraz magii radia z Grażyną Lutosławską – najbardziej rozpoznawalnym kobiecym głosem lubelskiej rozgłośni, pisarką i autorką sztuk i książek dla dzieci, posiadaczką tytułu Mistrz Mowy Polskiej rozmawia Grażyna Stankiewicz, foto Robert Pranagal, Marcin Pietrusza

Gdyby ułożyć listę wszystkich Twoich dokonań, to byłaby dłuższa niż ten wywiad. Osoba, która znajduje czas, aby robić tyle rzeczy równolegle, musi być znakomicie zorganizowana. Twój tata był wojskowym?

– A skąd wiesz?

Nie wiedziałam! Ale takie umiejętności zazwyczaj wynosi się z domu rodzinnego, w którym musi być wojskowy!

RobertPranagal-1200-0876– Rzeczywiście, tata był wojskowym. Ale nie przypominam sobie domowej musztry. Dom rodzinny był w Siedlcach, gdzie się urodziłam. Tam mieszkały moje babcie. Rodzice chodzili do tej samej klasy i byli parą od czasów szkolnych. Babcie mieszkały najpierw w różnych kamienicach, a później przeprowadziły się do jednego bloku. Miałam takie dzieciństwo, jakie tylko można sobie wymarzyć: dużo miłości, dużo wolności, ale i reguły, o których trzeba było pamiętać. Długo na przykład nie mogłam oglądać wieczorami telewizji. Po dobranocce trzeba było być w łóżku. Ale przynajmniej wtedy można było spokojnie poczytać. Wychowałam się w domu, w którym dzieci miały czas na zabawę, ale były i obowiązki. A ponieważ cała rodzina namiętnie czytała książki, zdarzało się, że czytanie odbywało się w nagrodę: jak już było wszystko zrobione, to można było pójść do swojego pokoju i nareszcie zająć się lekturą! Pamiętam dźwięki i smaki dzieciństwa. Na przykład babcine parzaki – wiesz co to jest? Albo kluski z dołkiem. A słyszałaś o blacharzu? Na ścianie w kuchni wisiał zegar. Wybijał godziny i odmierzał rytm, którego – co uzmysłowiłam sobie dużo później – szukam do dziś. Ten zegar stał się bohaterem mojej pierwszej książki. Pamiętam jeszcze dźwięk sopli. W salonie babci, mamy mojej mamy, stał ogromny stół, pod którym bawiłyśmy się z siostrami. Wisiał nad nim secesyjny żyrandol, który składał się z kilku poziomów. A na każdym był rząd szklanych sopli. Wszystkie dzieci w rodzinie na nich grały. Siadały na ramionach dorosłych i wystukiwały swoje melodie. Nic więc dziwnego, że z każdym rokiem sopli ubywało. Żyrandol dostała później moja mama i do dzisiaj wisi w mieszkaniu rodziców w Chełmie. Tylko trzeba go było skrócić o połowę. Bo jak się go powiesiło w bloku, to prawie zawadzał o podłogę.

Dom kobiet?

– Dużo kobiet – babcie, mama, ciotki, siostra rodzona, siostry cioteczne. Ale to dziadek zmyślał dla nas bajki. A ojciec – do którego jestem podobna, dlatego zdarzało się, że się ścieraliśmy – był stanowczy, ale jednocześnie tkliwy. To był prawdziwy facet, który nigdy nie podnosił głosu. Jego pocałunek w czoło potrafił postawić na nogi w trudnej sytuacji.

To ma na nas wpływ, jakimi osobami byli czy są nasi ojcowie. Pomaga nam wybierać mężczyzn, z jakimi wiążemy się w swoim życiu.

– Nie pamiętam, żeby w naszym domu mówiło się o feminizmie. Ale to ojciec prasował i swoje koszule, i nasze sukienki. Twierdził, że my o prasowaniu nie mamy pojęcia. Gotowała mama i rzadko wpuszczała ojca do kuchni. Ale nie dlatego, że nie potrafiłby sobie poradzić – to on robił najlepszy gulasz na świecie – tylko dlatego, że bałaganił. Jak wyjechałam z domu, ze zdziwieniem odkryłam, że istnieje podział na prace męskie i kobiece. U nas w domu robiło się to, co robiło się lepiej, albo to, co trzeba było w danym momencie zrobić.

Stosujesz to w swoim życiu na co dzień?

– Tak. Na przykład mój mąż kompletnie nie ma pojęcia o gotowaniu, ale ja na szczęście uwielbiam to robić. Bolesław za to prasuje, bo jest w tym sto razy lepszy ode mnie. A jak go nie ma, to potrafię tak rozwiesić pranie, żeby po wyschnięciu wyglądało prawie jak uprasowane. Siostra mnie tego nauczyła.

Z tego, co opowiadasz, maluje się obraz domu, w którym oprócz czytania dużo się rozmawiało.

RobertPranagal-1200-1014– Do dziś wspominam nasze rodzinne kolacje. Wystarczyło, że mama dała sygnał, a natychmiast pędziłyśmy z siostrą z podwórka do domu. Bo śniadania każdy jadł sam, obiady w stołówkach. Ale kolacja to był rytuał. Trwała co najmniej dwie, trzy godziny. Jedliśmy zawsze we czworo i rozmawialiśmy. Te opowieści, te miliony dygresji! Mam to chyba po mamie, że do głównego wątku wracam niekiedy po dobrej chwili. Mamie zdarzało się czasem dopiero przy deserze. Było też miejsce na eksperymenty. Pamiętam minę ojca, kiedy położyłyśmy miód na kawałku żółtego sera. Ale nic nie powiedział, zwłaszcza że obok niego stały pomidory z cebulką, chociaż reszta rodziny jadała je obowiązkowo ze śmietaną. A co do sera z miodem – po latach jadłam tak w Toskanii. Odkryłyśmy ten smak z siostrą, mając po kilka lat, przy stole w Chełmie.

Dużo w Twoim dorosłym życiu jest dzieciństwa. Ale coś mało sytuacji bulwersujących.

– A ogryzki?

Jakie ogryzki?

– W naszym domu jadło się bardzo dużo jabłek. Wszędzie zostawiałam ogryzki. To było silniejsze ode mnie. Niestety zostało mi to do dzisiaj. Tylko że wtedy mój tata chodził za mną i je sprzątał. Nigdy nic mi nie powiedział.

Zmienialiście adresy, a przyszła Pani Redaktor w międzyczasie wydoroślała.

– Z Siedlec przenieśliśmy się do Hrubieszowa, potem do Chełma. Tam zdałam maturę. Nie dostałam się na wymarzone studia filozoficzne w Warszawie, gdzie było dwadzieścia osób na jedno miejsce. Rodzinnie postanowiliśmy, że do czasu kolejnych egzaminów zostanę nauczycielką na wsi. Musiałam skończyć przyspieszony kurs pedagogiczny w Lublinie. A ja nigdy wcześniej w Lublinie nie byłam. Jeździłam do Warszawy, do Krakowa – liceum to był czas odkrywania teatru – a do Lublina jakoś nie dotarłam. Zakwaterowali nas w kamienicy przy ulicy Królewskiej. Pamiętam moment, w którym odstawiłam torbę spakowaną na dwa tygodnie i wyszłam na balkon. Pomyślałam, że to nawet całkiem ładne miasto. Ale ja i tak wyjadę do Warszawy. Skończę ten dwutygodniowy kurs, popracuję przez rok w wiejskiej szkole i wyjadę. Ale życie tak się potoczyło, że nauczycielką nie zostałam, zostałam za to w Lublinie.

Ale w końcu na studiach się znalazłaś.

– Wtedy już wiedziałam, że chcę zamieszkać w Lublinie. Zdawałam na filozofię na UMCS. Też było chyba dwadzieścia osób na jedno miejsce, ale tym razem się dostałam. Zaczęłam oswajać dla siebie miasto. Pamiętam „Ludową”, jadłodajnię z moim ulubionym daniem: jajkiem sadzonym z ziemniakami i marchewką z groszkiem. Był Empik przy Krakowskim Przedmieściu z herbatą podawaną w szklankach i gazetami na całe popołudnie. Antykwariaty. No i spektakle Teatru Provisorium. Odkryłam, że nie trzeba jeździć po Polsce, żeby zobaczyć dobry teatr. Stypendium i pieniądze, jakie dostawałam od rodziców, wydawałam na książki i bilety.

Miałaś już wtedy koncepcję na życie, że zostaniesz dziennikarką?

RobertPranagal-1200-0965– Przepowiedziała mi to moja polonistka w podstawówce. Mam to na piśmie, w formie dedykacji w książce, którą dostałam od pani Marii Ryczywolskiej. Tylko że ja wtedy nie bardzo wiedziałam, na czym taka praca miałaby polegać. Studiowałam filozofię i było mi z tym bardzo dobrze. Na piątym roku studiów wzięłam udział w konkursie na recenzję teatralną i wygrałam! Nagrodę wręczał mi redaktor Franciszek Piątkowski, a wywiad z laureatką zrobił Artur Borkowski z „Kuriera Lubelskiego”. Po nim umówił się ze mną Janusz Łuczkowski z Radia Lublin. Zaprowadził mnie do pokoju redakcyjnego, w którym zresztą teraz pracuję. Dał do posłuchania audycję, w której swoją historię opowiadał jakiś mężczyzna, a po chwili przemontował taśmę i kazał posłuchać jeszcze raz. Mężczyzna mówił co innego! „Takie cuda można robić w radiu – powiedział Janusz – ale zapamiętaj sobie, że robić ich nie wolno. Jak spotkasz swojego rozmówcę po trzydziestu latach, to musisz mu bez obaw spojrzeć w oczy”. Zaczęło się więc od lekcji etyki. A później wsiąkłam na dobre. Z każdym kolejnym nagraniem, rozmową, okazywało się, że dziennikarstwo jest tym, o czym mówiła moja polonistka – radością ze spotkania z drugim człowiekiem. Nie powiedziała mi tylko, ile ta praca wymaga wysiłku. Tego dowiedziałam się już sama, ale że pokochałam radio miłością bezwarunkową, nie marudziłam.

Radio przyniosło Ci zmiany również w życiu prywatnym. Bolesław jest znanym fotografem, autorem świetnej książki o sztuce portretowania i mieszka w Cambridge. Często jadacie wspólne kolacje z milionem dygresji?

– Bolesław bardzo by pasował do naszych kolacji z dzieciństwa. Pięknie się z nim biesiaduje, a w dygresjach jest jeszcze lepszy od mamy. Lubię z nim rozmawiać, imponuje mi jego wiedza. Poznaliśmy się, kiedy zobaczył w Internecie zdjęcie, na którym robiłam wywiad z jego przyjacielem z Łódzkiej Szkoły Filmowej. Napisał do mnie z pytaniem, czy wiem, co się z nim dzieje. Odpisałam, a miesiąc później spotkaliśmy się w Krakowie.

Czujesz odpowiedzialność za to, co Twoi odbiorcy wezmą sobie z tego, co mówisz?

RobertPranagal-1200-0932– Pewnego dnia, a było to chyba w drugim roku mojej pracy, pojawiła się w radiowym holu pani Anna. Przyszła z dziećmi i przepysznym wiśniowym tortem, który robili dla mnie pół nocy. „Dziękuję za to, co pani mówi ” – powiedziała i zniknęła na ponad dwadzieścia lat. Pojawiła się w tamtym roku. Znowu spotkałyśmy się w holu. Stała przede mną elegancka, szczęśliwa kobieta. Powiedziała, że wtedy, kiedy słuchała moich programów, była na krawędzi. A słuchając, nabierała sił. Podjęła ważne życiowe decyzje. Jak się okazało – trafne. Nie wiedziałam wtedy, że prowadząc program, mówię do niej. Dzisiaj też nie wiem, kto jest po drugiej stronie radioodbiornika i czego potrzebuje. Piękne są momenty, w których dowiadujesz się od słuchaczy, że to, o czym mówisz, jest dla nich ważne. Tak samo piękne jak te, kiedy słyszysz, jak reagują widzowie twojej sztuki, jak oddychają w rytm słów, które napisałaś, bo przeżywają to, co się dzieje na scenie. Ale to jest ogromna odpowiedzialność. Dlatego staram się opowiadać prawdziwie. Moją prawdą, bo innej nie znam. Zgodnie ze sobą. Tylko wtedy ktoś może wziąć z niej coś dla siebie. Inaczej tego sobie nie wyobrażam.

Inaczej bywa z formą, którą kreujemy, jak np. słuchowisko radiowe.

– Mój kolega zapytał mnie niedawno, czy chodzę na bazarek z notesem, a później wykorzystuję rozmowy, pisząc scenariusz. Nie! Ale skoro tak mówi, to znaczy, że brzmią prawdziwie. Słuchowiska wróciły na antenę Radia Lublin w ubiegłym roku, po latach przerwy. To był pomysł Kingi Hendzel, zastępcy redaktora naczelnego. Mój „Bazarek” pojawia się w każdą niedzielę. To opowieść o straganie Zosi, przy którym spotykają się bohaterowie i światy, z których przychodzą. Słucha tego na przykład pani Małgorzata, u której robię zakupy na moim bazarku, kilkunastoletnia Karolina, sąsiedzi znajomych z podlubelskiej wsi, polonistka Katarzyna i pan, który zaczepił mnie ostatnio w sklepie, pytając, czy na pewno, tak jak mówiła Zosia, olej lniany pasuje do kaszy gryczanej. A ja odkrywam zupełnie nowy świat, jakim jest napisanie i przygotowanie słuchowiska. Tygodniowo zajmuje to dziesiątki godzin. Pięknych godzin kreowania teatru wyobraźni.

Kto jest twoim pierwszym czytelnikiem?

– Siostra. Agnieszka jest młodsza o cztery lata. W dzieciństwie to było całe pokolenie! Trochę się wtedy siłowałyśmy, o, tu mam ślad po jej paznokciu, ale zawsze bardzo się kochałyśmy. Mieszka w Monachium, jest felietonistką „Süddeutsche Zeitung”, tłumaczką, pisarką, wydała niedawno książkę. Lubię, kiedy odsyła mój tekst ze swoimi uwagami, bo bardzo cenię jej wrażliwość i talent literacki. Dzisiaj łatwo jest publikować, na przykład w Internecie, ale to nie powód, żeby publikować wszystko. Wolę, żeby ktoś najpierw krytycznie spojrzał na to, co piszę.

Dzieci są krytyczne.

RobertPranagal-1200-0897– Dzieci znakomicie czytają. Odnajdują w książkach tropy, o jakich nawet autorka czasem nie miała pojęcia. Ja swoją opowieścią daję im pretekst do tego, żeby uruchomiły wyobraźnię. Szkoda, że nie słyszałaś, o co pytał na spotkaniu w DDK Węglin dziesięcioletni Stanisław – to była rozmowa prawie jak na studiach filozoficznych. Bohaterami mojej najnowszej książki są dwaj dziewięcioletni chłopcy. I młodzi czytelnicy mówią, że to jest książka o nich, że się tam odnajdują. Może dlatego, że ja nie piszę o nich, bo niewiele wiem o ich świecie. Nie opisuję, piszę, żeby się dowiedzieć. Nigdy nie wiem, jak się skończy książka. Nie wiem nawet, jakie będzie kolejne zdanie. Ono jest odpowiedzią na to, które urodziło się przed chwilą.

Przychodzi taki moment w życiu pisarza i autora, że pojawia się kryzys, może chwilowe wypalenie związane chociażby z pomysłami, potrzebnymi do kreowania tej powieściowej czy słuchowiskowej narracji.

– Dopóty, dopóki będę ciekawa ludzi, miejsc, rozmów, smaków, widoków, zapachów – jest szansa, że będę miała o czym pisać i mówić. Żeby tylko wystarczyło czasu. Na szczęście odkryłam sekret: im wolniej się chodzi, tym nie tylko więcej się widzi, ale i więcej można zrobić. Chodzę więc i patrzę, ale nie myślę o tym, żeby to natychmiast wykorzystać. Nasza dzisiejsza przejażdżka w okolice, których nie znałam, była cudowna, bardzo ci za nią dziękuję, ale ani przez chwilę nie zastanawiałam się, gdzie i kiedy o niej napiszę. Żyję i zapełniam swoje szufladki, otworzą się, kiedy przyjdzie czas. Niekoniecznie w tekście.

Dziękuję za rozmowę.

RobertPranagal-1200-0891Grażyna Lutosławska dziennikarka Radia Lublin i pisarka. Książka Leon i kotka, czyli jak rozumieć mowę zegara otrzymała wyróżnienie literackie polskiej sekcji IBBY oraz tytuł „Białego Kruka” przyznawany przez Bibliotekę Książek dla Dzieci i Młodzieży w Monachium; fragmenty trafiły do podręcznika dla klas pierwszych. Opowiadanie z tomu Wielkie zmiany w dużym lesie ukazało się po niemiecku w międzynarodowym zbiorze opowiadań Fremd sein. W marcu ukazała się jej powieść zatytułowana Jak Arni i Dobek ratowali świat. Napisała słowa do kilkunastu piosenek Królowej śniegu w reżyserii Krzysztofa Babickiego. Piosenki z jej tekstami śpiewają m.in. Paweł Błędowski, Piotr Selim i Jola Sip. Autorka sztuk teatralnych (O dwóch krasnoludkach i jednym końcu świata, Anioł za lodówką), esejów, wywiadów, opowiadań i słuchowisk radiowych. Współpracuje z Teatrem Starym w Lublinie, gdzie przygotowuje i prowadzi spotkania z cyklu Bitwa o kulturę/ Bitwa o literaturę. Laureatka m.in. tytułu Mistrza Mowy Polskiej, Angelusa Lubelskiego oraz Nagrody Miasta Lublin za Całokształt Działalności.

Komenatrze zostały zablokowane