Jako pierwszy na spotkanie wybiega jamnik Kajtek. Towarzyski i przyjazny. Tuż za nim pojawiają się gospodarze. Już przy pierwszym spotkaniu robią wrażenie sympatycznych i otwartych ludzi. Elokwentni, z poczuciem własnej wartości, interesująco wyglądający przeczą stereotypowi sadownika – człowieka ze wsi. Mieszkają otoczeni jabłoniami, a w ich domu na półkach stoją „Ulisses” Joyce’a, dzieła filozofów, Hłaski czy Stachury. Oni sami są nierozłączni. Niezależnie czy pokazują sad, przydomowy ogród, budowane właśnie pomieszczenie produkcyjne czy przetwory ich firmy Frux Solis – Owoce Słońca.
Małgorzata i Tomasz Solisowie mieszkają w Mikołajówce w powiecie kraśnickim. Są już czwartym pokoleniem sadowników. Wieś liczy 20 domostw, wszyscy są skoligaceni. I wszyscy zajmują się sadownictwem. Pierwszy udokumentowany sad na tej ziemi należący do rodziny Solis pochodzi z 1880 roku. Sadzili go przodkowie Tomasza Solisa. Jego dziadek, Stanisław, kończył szkołę rolniczą w Pszczelinie (dzisiejszy Brwinów pod Warszawą), którą ufundowali ziemianie, by kształcić młodzież wiejską. Z tamtych czasów, z lat 1911–1912, pochodzą jego zeszyty z pięknie wykaligrafowanymi przepisami na przetwory z owoców i warzyw oraz na alkohole, m.in. polski kalwados.
Małgorzata Solis ma korzenie na południu Polski. Jej ojciec,góral z Orawki, przyjechał na Lubelszczyznę i tu został. Swojego męża poznała jeszcze w technikum ogrodniczym w Kluczkowicach. – Byliśmy jak żuraw i czapla. Bywały lata, że widzieliśmy się raptem dwa razy w roku – wspomina. Ona po szkole ukończyła studium nauczycielskie, pracowała jako nauczycielka i wychowawca, on wrócił na ojcowiznę i zajął się gospodarstwem. Ślub wzięli po prawie 12 latach znajomości, w 1991 roku. Zawsze się zarzekałam, że nie będę pracowała związana z ziemią – śmieje się Małgorzata. A jednak stało się inaczej. Mają dwóch synów. Starszy skończył trzeci rok elektrotechniki na Politechnice Lubelskiej, a młodszy studiuje energetykę na Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie.
Dobre, bo stąd
Sad liczy 16 hektarów, z czego jabłonie zajmują większość. Do tego jeszcze maliny, grusze, wiśnie, czereśnie, aronia. Nawet pigwa się znajdzie, nie mówiąc już o małym ogródku warzywnym. W planach rokitnik i topinambur, czyli słonecznik bulwiasty.
Małgorzata i Tomasz Solisowie niemal wszystko robią razem. Kiedy mówią, uzupełniają się. Wspólnie zajmują się sadem, prowadzą gospodarstwo agroturystyczne Solisowe Sioło oraz ich stosunkowo młodą, ale perspektywiczną działalność, jaką jest przetwórstwo owocowe. Frux Solis istnieje od 4 lat i już ma na koncie 4 produkty wpisane na Listę Produktów Tradycyjnych Województwa Lubelskiego. Są to od 2011 roku syrop malinowy z Mikołajówki oraz powidła śliwkowe z Mikołajówki, od 2012 roku chleb wiejski z otrębami oraz od ubiegłego roku jabłka kraśnickie. W tym roku na liście znajdzie się także jabłkówka z Mikołajówki.
Podstawą wpisu na listę jest tradycja wytwarzania, wynosząca co najmniej 25 lat, oraz niepowtarzalna jakość związana z metodami produkcji, gwarantującymi wyjątkowe cechy i właściwości otrzymanego wyrobu. Wytwarzanie, promocja i ochrona żywności wysokiej jakości w państwach Unii Europejskiej odgrywają znaczącą rolę. Jednym z podstawowych sposobów realizacji polityki jakości w UE jest wyróżnianie i ochrona wyrobów rolno-spożywczych wysokiej jakości, pochodzących z różnych regionów kraju. Utworzenie Listy Produktów Tradycyjnych ma na celu rozpowszechnianie informacji o produktach wytwarzanych historycznie ugruntowanymi metodami. Co daje wpisanie produktów na listę oprócz zwiększonej świadomości konsumenckiej oraz dotarcia do większej liczby potencjalnych klientów? Co ważne, kim jest ich klientela?
– Głównie zarabiamy na próbie podniesienia wartości własnej produkcji, czyli na prestiżu. Przetworzone owoce mają większą wartość niż świeże. To znajduje odbiorców, którzy cenią takie walory produktów. Ale nasz odbiorca nie znajduje się tu, w naszym najbliższym środowisku, tylko na dużych imprezach targowych i regionalnych.
Cztery pory roku
Ich życie podporządkowane jest porom roku.– Od stycznia do końca marca sprzedaje się do firm handlowych zamagazynowane owoce. Wiosną zaczynają się prace pielęgnacyjne. Trwają do 20–25 czerwca. Chroni się wtedy drzewa przed podstawowymi chorobami grzybowymi, takimi jak parch grzybowy. Pryska od 9 wieczorem do 3 rano, dlatego że nocą są odpowiednie warunki, których w ciągu dnia nie ma. Poza tym w dzień pracują pszczoły. Od końca czerwca zbiera się owoce, począwszy od malin, a w październiku, czasem nawet w listopadzie, kończymy magazynować jabłka w chłodni – mówi sadownik.
Jedynie sezonowo zatrudniają od 6 do 9 pracowników przy zbiorze owoców. Poza tym wszystkim zajmują się sami, od marketingu po jeżdżenie na targi i kiermasze, takie jak Kiermasz Ogrodniczy Eden czy Targi Rolnicze Agro Park, i sprzedawanie produktów. Jednak wyjazdy na imprezy targowe głównie służą nauczeniu się, podpatrzeniu czegoś nowego, a niekoniecznie by sprzedać produkt. Startują w konkursach unijnych i lokalnych na projekty mogące im pomóc w rozwoju działalności. Dzięki temu mają m.in. stronę internetową.
Każdy z produktów Frux Solis, które można kupić w przydomowym punkcie sprzedaży, stacjonarnym sklepie w Kraśniku oraz przez internet, a są to m.in. suszone owoce, dżemy, konfitury, nektary czy marynaty owocowe, robi właścicielka w domowej kuchni. Wyroby nie mają konserwantów, nie są dosładzane i są w 100% naturalne. Małgorzata Solis ma na swoim koncie kilka dyplomów uznania i pierwszych miejsc w konkursach na produkty regionalne. W ubiegłym roku 1000 słoiczków przygotowanych poprzedniej jesieni starczyło do marca. Chociaż mogli sprzedać je w grudniu, zostawili znaczną partię dla indywidualnych odbiorców. –Klient musi wiedzieć, że produkt, do którego jest przyzwyczajony, można nabyć o każdej porze– podkreśla. W związku z zainteresowaniem planują zwiększenie produkcji. Właśnie remontują dawny budynek gospodarczy, w którym jeszcze w tym roku zostanie otwarta kuchnia działająca na zasadzie zakładu produkcyjnego oraz salon przeznaczony na warsztaty edukacyjne.
Problemem mocno ograniczającym działalność przetwórczą jest polskie prawo. W sprzedaży bezpośredniej można w naszym kraju sprzedawać jedynie produkty nieprzetworzone w żaden sposób. Produkty przetworzone, jak np. sok, owszem można mieć, ale nie można nimi handlować. Przykładowo Francuz czy Włoch może podjechać do sklepu w miasteczku i wstawić do sprzedaży kilka słoików konfitur czy miodu z własnymi etykietami i sprzedawać to, co wytworzył, bez zbędnej biurokracji. W Polsce jest to niemożliwe. To samo dotyczy alkoholu. Grek robi uzo, Włoch grappę.
Na Lubelszczyźnie problemem bywa również cena, bo świadomego klienta, chcącego się zdrowo i smacznie odżywiać, jest mniej w Lublinie niż w Warszawie. Są osoby, które się dziwią, że słoiczek dżemu może kosztować 7 zł, a nie 3,5 zł, jak w osiedlowym dyskoncie, choć powoli ich liczba maleje. Są także inne bariery. Solisowie opowiadają historię o tym, jak chcieli wstawić swoje produkty do hurtowni spożywczej, i spotkali mur nie do przebicia w postaci zaporowych cen. Ponadto restauratorzy w przeciwieństwie do innych regionów Polski nie kwapią się do kupowania naturalnych i tradycyjnych produktów i podawania ich w swoich restauracjach. Tomasz Solis mówi, że największym problemem jest rozproszenie wytwórców. – Urząd Marszałkowski dba o drobnych regionalnych producentów, udostępniają stoiska, producenci wpisują się w kompleks, a nie walczą ze sobą, jednak każdy z nas mówi swoje, mówi to samo, ale mówi oddzielnie. – Zapewne dlatego też oboje z żoną myślą bardziej perspektywicznie i próbują działać dla dobra lokalnej społeczności. Są związani z Lokalną Grupą Działania Ziemi Kraśnickiej. Tomasz Solis jest typem społecznika, od 2004 roku jest wiceprezesem Związku Sadowników RP i od dwóch kadencji radnym Sejmiku Województwa Lubelskiego.
Plany na przyszłość
Jak zapewne w przypadku każdego biznesu rodzinnego, pozostaje pytanie – co dalej? – Synowie na razie patrzą na to tak z uśmiechem. Trochę ich to interesuje, ale nie są zaangażowani –mówi Małgorzata Solis. – W sadownictwie, jak wiadomo, musi być ciągłość, pewnego razu więc przeprowadziliśmy rozmowę z synami. Powiedzieli, że nie chcą przejmować rodzinnego biznesu, ale żeby sprzedać, też nie, pod żadnym pozorem. Mąż dodaje: –Nie widzą się jako mieszkańcy miasta. Nie namawiamy ich, czekamy, aż sami podejmą decyzję.
Mówią, że czerpią z pracy satysfakcję, aczkolwiek do tej pory to było więcej pasji niż dochodu. Dużo zainwestowali w swoją działalność przetwórczą oraz nadal to robią. Dają sobie jednak od września rok – półtora, aby ta działalność zaczęła zarabiać. –Każdy, kto się za coś takiego bierze, musi mieć dużo cierpliwości i konsekwencji w działaniu. Jeśli ktoś chce tylko zrobić kasę, to nic z tego nie wyjdzie. Jeśli ktoś to robi dla ideologii, to też nie. Ale połączenie jednego z drugim, pracy i pasji, sprawi, że w najbliższym czasie będzie można z tego żyć – stwierdza Tomasz Solis.
Tekst Patrycja Woźniak
Foto Łukasz Maj