fbpx

Zmieniam tylko samochody

3 grudnia 2015
Komentarze wyłączone
1 445 Wyświetleń

IMG_3423Czterdzieści lat temu pod domem przy ulicy Strzeleckiej w Lublinie codziennie stawał inny samochód osobowy. Widząc to, usłużny sąsiad natychmiast doniósł milicji o podejrzeniu przestępstwa. Zrobiono więc dochodzenie. Szybko jednak okazało się, że samochody zostały nabyte legalnie i wynik śledztwa był negatywny. Natomiast po całej sprawie pozostał protokół. Młody Dariusz Filimowicz, który kupował i sprowadzał te pojazdy dla członków rodziny oraz przyjaciół, zakończył go zdaniem: „…częsta zmiana samochodów to moje hobby”. W ten sposób nawet ówczesnym „organom” potwierdził swoją pasję zajmującą do dziś jedno z najważniejszych miejsc w jego życiu. Od najmłodszych lat bowiem samochody były jego szaleństwem.

IMG_3454Prawo jazdy uzyskał, będąc uczniem Technikum Geodezyjno-Drogowego w Lublinie. Na początku jeździł ojcowską Syrenką 103, a później trabantem. Natomiast jego pierwszym własnym samochodem stał się sportowy kabriolet – Adler Triumf Junior z 1939 roku. Miał czterocylindrowy silnik o pojemności 995 cc, moc 25 KM i osiągał prędkość 90 km na godzinę. Kiedy na wiosnę w 1973 roku zobaczył go pod mostem Poniatowskiego na warszawskiej giełdzie samochodowej, nie mógł oderwać od niego oczu. Miał jednak wtedy dwadzieścia jeden lat. Był studentem pierwszego roku Wydziału Pedagogiki i Psychologii UMCS i nie mógł sobie sam na niego pozwolić. Kupił go więc jego ojciec za dwadzieścia cztery tysiące złotych. Miesiąc później Dariusz swoim sportowym Adlerem pojechał już na zlot do Katowic, a jesienią tego samego roku zaliczył pierwszy rajd starych samochodów w Lublinie. I od tego momentu, jak sam podkreśla, był absolutnie pewny, że jego motoryzacyjna pasja stała się niemal miłością do starych samochodów.

Od tamtej pory niezmiennie interesuje się więc dawnymi kabrioletami. Kupuje je i sprowadza do siebie, gdy dość często są w opłakanym stanie. Starannie zajmuje się ich rekonstrukcją i doprowadza do oryginalnego stanu. Limuzyny, czyli samochody z dachem, niechby były nawet najpiękniejsze, nie wzbudzają w nim większego zainteresowania. Rzecz cała do najtańszych oczywiście nie należy, ale mając niezależność finansową, którą przez minione lata wytrwale budował, może sobie na to pozwolić.

Biznes

IMG_3433Tuż po ukończeniu studiów zrezygnował z pracy w wyuczonym zawodzie pedagoga i kupił od swego kolegi tokarkę do drewna wraz z oprzyrządowaniem do toczenia stożka. Produkował tzw. „kołki”, czyli rączki do włosia w pędzlach artystycznych. Na początku robił je sam. Potem miał już pracownika. Praca dość ciężka i do dziś z tamtego okresu pozostały mu stwardnienia palców u rąk. Dzięki niej zyskał także miano artysty. W urzędzie skarbowym bowiem nie wiedziano, jak produkcję tego elementu nazwać i zakwalifikowano go jako rzeźbiarstwo w drewnie.

Po „kołkach” przyszedł handel i w Wąwolnicy prowadził sklep z galanterią. Był to niewątpliwie jeden z najważniejszych momentów jego życia. Jeżdżąc do Warszawy po towar, m.in. po buty, poznał swoją obecną żonę Wandę, której mama prowadziła produkcję obuwia. Sklep jednak zlikwidował, kupił automaty tokarskie i produkował części do samochodów. Wreszcie przyszedł czas na usługi w wywoływaniu taśm i odbitek pod egidą firmy Kodak. A po tym na produkcję lodów i ich dystrybucję trwającą dziesięć lat. Kiedy jednak weszły na rynek duże konkurencyjne firmy z tej branży, zrezygnował z lodów. Od tej pory do dziś zajmuje się budowaniem mieszkań, a jest również dystrybutorem płytek ceramicznych.

W latach siedemdziesiątych i w późniejszym dwudziestoleciu – mówi Dariusz – co by się samemu nie robiło, to było lepsze od pracy etatowej. Wystarczyło tylko mieć odrobinę odwagi i umiejętność podejmowania ryzyka. Nigdy nie byłem i nie jestem jakimś maniakiem, jeśli idzie o prowadzenie interesu, ale zawsze wyczuwałem, kiedy biznes jest intratny, a kiedy należy odpuścić i wycofać się w porę, nie robiąc sobie zbyt wielkich szkód. Trzeba w nim być odważnym, ale i twardym, zwłaszcza wtedy, gdy należy powiedzieć sobie stop.

Moje królestwo

 

IMG_3412W sumie przez jego garaż przewinęło się już osiem dawnych kabrioletów. Było BMW 315 model z 1935 roku. Miał koła szprychowe i efektowny kuferek z tyłu.

Był bardzo ładny i nie miał dachu – wspomina Dariusz. – Jeździłem nim intensywnie. Pewnego razu, kiedy jechałem na rajd do Poznania, na trasie pięciuset kilometrów bez przerwy lało jak cholera. Ale człowiek był młody i nie było problemu. Dojechaliśmy szczęśliwie. Przez kilka lat służył mi znakomicie. I nieco przykro mi było, gdy zamieniłem go na sportowe BMW 327 wyprodukowane w roku 1938, o którym marzyłem przez wiele lat. Nie mogłem więc takiej okazji odpuścić.

Okazja rzeczywiście była wyjątkowa. Z tym tylko, że na początku świeżo nabyte marzenie okazało się kompletnym wrakiem. Karoseria właściwie w rozsypce. Silnik i układ jezdny także. Wszystko trzeba było dorobić. Stąd też odrestaurowanie tego BMW 327 w warunkach garażowych trwało prawie osiemnaście lat. Potem jednak samochód sprawił się znakomicie i jeździł przez kolejne lata. Jego smukła i dynamicznie zaprojektowana karoseria pomalowana na dwa kolory: biały i granatowy zawsze budziła podziw innych kierowców i oglądających go widzów. Nietrudno więc zrozumieć żal właściciela, gdy w zeszłym roku musiał go sprzedać. Trudno – bywa.

IMG_3314-W kolekcji Dariusza Filimowicza pojawiły się także m.in: czteroosobowe BMW DIXI z 1928 roku o pojemności 700 cc, mercedes 190 SL – auto klasy średniej napędzane silnikiem benzynowym o pojemności 1,9 litra i brytyjskie MGB z 1965 roku. Tym samochodem wraz z pilotem Jackiem Wysokińskim pokonał trasę rajdu zorganizowanego przez Holendrów w USA. W ciągu miesiąca przejechali trasę z Baltimor do Los Angeles. Siedem i pół tysiąca kilometrów po legendarnej drodze nr 66 służącej kiedyś osadnikom przemieszczającym się ze wchodu na zachód.

Obecnie w dwóch pomieszczeniach jego garażu pełnym narzędzi, skrzynek z częściami samochodowymi, opon i podzespołów do silników stoją elementy dwóch samochodów: przedwojennego mercedesa model 170V kabriolet B i kupionego w Holandii cenionego dwuosobowego Jaguara model XK 150. Jest jednym z najładniejszych angielskich kabrioletów sportowych z okresu 1958 roku. Ma silnik trzy i pół litra oraz dwieście KM mocy. Do mercedesa zmontowane już jest oryginalne podwozie. Gotowe są: gaźnik, głowica silnika, aparat zapłonowy, prądnica, korbowody z tłokami i oszlifowany wał. Wszystko zgodne ze standardem oryginału. Wypiaskowane felgi kół czekają na pomalowanie, a zderzaki na chrom. Z kolei karoseria Jaguara przygotowana jest do malowania.

Kiedy robię samochód w garażu – stwierdza Dariusz – mam wspaniałą odskocznię od codziennej rzeczywistości, firmy i spraw prywatnych. Gdy byłem młodszy, robiłem wszystko przy samochodach. Składałem z części nadwozia i silniki. Szlifowałem blachy, szpachlowałem i malowałem, bywało, że czasem i przy pomocy odkurzacza. Czasami jeździłem do innych kolekcjonerów podglądać, jak wygląda samochód, a potem dorabiałem części. Kiedyś jednak standardem było, żeby taki samochód dobrze wyglądał, był w miarę niezawodny i na tym to się kończyło. Natomiast dzisiaj dąży się do tego, żeby nie tylko był sprawny i nie odbiegał od oryginału. Musi jeszcze wyglądać, jakby właśnie opuścił bramy fabryki. A tego samemu już nie da się zrobić. Są od tego wyspecjalizowane firmy i tam właśnie pojadą do pełnej restauracji: mercedes i jaguar. To oczywiście nie znaczy, że zupełnie zrezygnuję z przygotowywania wielu części w garażu. Nigdy nie zostawię tego mego królestwa.

Szał kabrioletu

IMG_3309Dariusz Filimowicz nie traktuje swoich samochodowych „staruszków” wyłącznie jak eksponaty. Bez przerwy nimi jeździ i pokazuje je. Przede wszystkim w czasie różnych rajdów. Najwięcej przez minione czterdzieści dwa lata przejechał w Polsce. Trasy zagraniczne także nie są mu obce. Poza wspomnianym już rajdzie w USA co dwa lata systematycznie pokazuje się na rajdzie starych samochodów organizowanym w miejscowości Trojes położonej we francuskiej Szampanii. Najczęściej towarzyszy mu w nich małżonka. Ich ubiory odpowiadają wtedy modzie z okresu, gdy wyprodukowany został samochód. On, bywa że w smokingu, z muszką, białym szalikiem i w szapoklaku na głowie. Ona w długiej sukni lub garsonce, wedle mody np. z lat przedwojennych. Nierzadko także z szalem i w kapeluszu o szerokim ozdobnym rondzie. Na trasie zakładają na głowy cyklistówki i okulary. Dzięki temu właśnie w Trojes w jednym z rajdów zostali wytypowani do ścisłej grupy finałowej w konkursie elegancji.

Czasem się zdarza, że na trasie samochód odmawia posłuszeństwa – mówi Dariusz. – Zapamiętałem szczególnie jeden z letnich rajdów do Krakowa. W moim silniku rozpadła się panewka. Zostawiłem go u miejscowych przyjaciół. Wyremontowali silnik i po trzech miesiącach już na początku zimy przyjechałem go odebrać. Wracałem moim kabrioletem w potwornej śnieżycy. Szyba z przodu zupełnie zalepiona. Wychylałem się na boki, żeby cokolwiek zobaczyć. Jakoś szło, ale niestety w Puławach samochód ponownie stanął. I stamtąd do Lublina dojechałem już na holu. Ale w sumie są to znakomite imprezy, dzięki którym poznałem wielu fantastycznych ludzi, którzy mają tę samą pasję.

Rajdy to także imprezy turystyczno-sportowe, a z nich puchary. Ma ich w domu prawie trzysta. Wśród nich te za zdobycie tytułów mistrza i wicemistrza Polski. I jeden wyróżniający się dla małżonki Wandy, która na samochodzie Triumph Karat wygrała mistrzostwa Polski w kategorii pań.

Na imprezach zlotowych są tłumy ludzi – podkreśla Dariusz. – Podziwiają te nasze dawne samochody i smakują ich sprawność. A wtedy mam dobre samopoczucie i wewnętrzną radość, że uratowałem rzecz szalenie wartościową. Tamte samochody mają przecież przepiękne linie. Zwłaszcza kabriolety. Kiedy nimi jadę, czuję się wolny i spełniam swoje marzenia, które powinien mieć każdy człowiek.

Sukces życia

IMG_3286Realizowanie tej pasji nie byłoby możliwe bez umiejętnego prowadzenia własnego biznesu. Wiedzą o tym synowie Dariusza Filimowicza. Obaj uwielbiają jazdę starymi samochodami. Jednocześnie osiągają zawodowe sukcesy: Maciek w szwedzkiej firmie komputerowej, a Piotr, absolwent Politechniki Lubelskiej z dyplomem magistra inżyniera, jako specjalista w budownictwie. W swoim dalszym życiu niewątpliwie będą się kierować zasadą ich ojca, który niejednokrotnie powtarza:

Dobry biznes to jest taki biznes, który pozwala wygodnie żyć i realizować swoje marzenia. Nigdy jednak nie kosztem rodziny. Nie są najlepszym przykładem ludzie, którzy swoje interesy rozbudowują do niebotycznych rozmiarów. Mają majątek, ale z reguły są po kilku rozwodach i życie przecieka im przez konta bankowe.

Rodzina dla niego jest bowiem o wiele ważniejsza niż nawet jego kolekcjonerska motoryzacyjna pasja. I dlatego, jak z uśmiechem podkreśla, od trzydziestu pięciu lat jest wierny swojej żonie, a zmienia tylko samochody.

 Tekst Maciej Skarga

Foto Krzysztof Stanek

Komenatrze zostały zablokowane