fbpx

Husky, moja miłość

26 marca 2014
Komentarze wyłączone
1 843 Wyświetleń

Husky 1Wyciąga sanie, podpina psy i po prostu pędzi przed siebie. Zapomina wtedy o wszystkim, czuje się wolny i szczęśliwy. Jest tylko on, zaprzęg i przestrzeń.

 

– Nazwano je szczurami z Syberii, a rok później wygrały najważniejszy wyścig na Alasce – przytacza początki sportu psich zaprzęgów Jacek Kruczoń, jedyny licencjonowany zawodnik tej dyscypliny na Lubelszczyźnie i właściciel ośmiu syberyjskich husky. Apacz, Arach, April, Achilles, Fanny, Ajar, Abba i Alook razem z lekkimi saniami sportowymi tworzą psi zaprzęg. Dla pana Jacka wygrywają każdego dnia, dając mu nie tylko zwycięstwa na zawodach, ale też poczucie spełnienia. Husky i zaprzęg to jego miłość, pasja i całe życie.

Od puszystej kulki do zaprzęgu

Przygoda z psami z Syberii rozpoczęła się kilkanaście lat temu. Wtedy to w domu państwa Kruczoniów pojawił się pierwszy błękitnooki „haszczak”. Jak to często bywa, było to pragnienie córki. Po długich wahaniach razem z żoną postanowili spełnić jej marzenie i Ares stał się członkiem rodziny. Dopiero po zakupie okazało się, że nie jest to zwyczajny pies, tylko zaprzęgowy, który potrzebuje wyjątkowo dużo ruchu. Kiedy Ares skończył 9 miesięcy, zaczął biegać za swoim właścicielem jadącym na rowerze. Jacek Kruczoń wtedy jeszcze nie zdawał sobie sprawy, jak dokładnie wyglądają prawdziwe zawody i na czym polega idea psich zaprzęgów. W okolicach Biłgoraja, skąd pochodzi i gdzie mieszka, taki sport w ogóle nie istniał. Kontakt z klubem Nome Rzeszów, pierwsze zawody jeszcze w roli kibica i … – Gdy zobaczyłem te psy, tę adrenalinę u nich, to nakręcenie, świr totalny na bieg, to się zakochałem – wspomina. Ten sport nie tylko go zafascynował, ale jednocześnie zaczęła kiełkować w głowie pierwsza nieśmiała myśl o zbudowaniu własnego zaprzęgu.

Myśli pana Jacka  biegły też do lat dzieciństwa, kiedy zarówno uprawianie sportu, jak i kontakt z naturą odgrywały ważną rolę w jego życiu. Odległe czasy podstawówki to bieganie na różne dystanse, ale i spędzanie każdej wolnej chwili w otoczeniu przyrody, na wędkowaniu i … kolekcjonowaniu ptasich piór.

– Przyroda i przestrzeń były we mnie od zawsze. I raptem pojawił się pies, który świetnie wpisywał się w moją osobowość. Mogłem zacząć robić coś, co lubię, spędzać dużo czasu na wolnym powietrzu, ruszać się, a jednocześnie miałem świetnych kompanów – psy. To było coś, co w życiu bardzo mi się podobało, a co później, przez pewien okres, mi umknęło – dodaje.

Powziął postanowienie, że zbuduje zaprzęg z psów niechcianych i porzuconych, że podaruje im drugie życie. Niechciany był drugi husky wzięty spod Lublina. Dwa psy stały się już namiastką zaprzęgu, ale dalej była to bardziej przygoda niż sport. Kolejne nie dość, że były niechciane, to również źle traktowane, porzucone i skazane na śmierć. – Jednego psa znalazłem przywiązanego w lesie drutem i wziąłem go. To była młodziutka suka – mówi. Podobny los mógł czekać przygarniętego charta, którego poprzedni właściciele trzymali na łańcuchu. Zaprzęg coraz bardziej się rozrastał. Psy wcześniej krzywdzone przez ludzi, dzięki pasji swojego nowego opiekuna mogły nie tylko znów czuć się potrzebne, ale też w pełni ujawnić prawdziwą wilczą naturę. – Ona mi się potem tak odwdzięczała, że przez wiele lat była liderem mojego zaprzęgu, była w tym niesamowita – wspomina pan Jacek. Hart uwolniony z łańcucha również nie pozostał dłużny. Mimo że nie zagrzał u pana Jacka miejsca na stałe, to wywalczył z jego znajomym zawodnikiem wicemistrzostwo Polski w zaprzęgach rowerowych.

Atencję do zwierząt Jacek Kruczoń wyniósł z domu rodzinnego, co było zasługą jego mamy. – Jeszcze w szkole podstawowej razem z kolegami zbudowaliśmy gołębnik na dachu 4-piętrowego bloku. Przynosiłem do domu bezdomne kotki albo pieski, które się gdzieś tam na blokowiskach pałętały, a mama na to wszystko pozwalała. W ten sposób przygarnęliśmy trzy psy.

Troska o zwierzęta wyniesiona z młodości, a jednocześnie rosnące pragnienie prowadzenia dużego zaprzęgu zaowocowały przygarnięciem aż pięciu psów. Wszystkie były adoptowane. Starty i sukcesy w zawodach amatorskich przestały jednak wystarczać. Pojawiła się chęć, aby zrobić i osiągnąć jeszcze więcej. Nadarzyła się okazja kupna dwóch znakomitych psów z najlepszej europejskiej hodowli. Niewiele myśląc, kupił je. Niedługo potem urodziło się osiem szczeniąt. To był początek profesjonalnej drogi. Nowe psy, nowe życie i nowe nadzieje.

 

Husky 3To są moje dzieci

– Ja jestem ich przewodnikiem, ale i trenerem, fizjologiem, terapeutą i karmicielem. Ich dobro jest dla mnie najważniejsze – mówi pan Jacek. Zaprzęg jest jak rodzina. I podobnie jak w rodzinie trzeba się rozumieć, wspierać, mieć do siebie zaufanie. Razem ze swoim panem psy tworzą nie tylko drużynę sportową. Te relacje są bliskie i silne również poza trasą. – Psy muszą mi ufać. To się buduje na co dzień poprzez zabawy i karmienie, to jest cały rytuał – dodaje.

Husky z natury są bardzo wrażliwe i jeszcze bardziej niezależne. Raz zawiedzione zaufanie może okazać się nie do odbudowania. Należą do grupy psów najbardziej pierwotnych i najmniej zmienionych przez człowieka, ale mimo to tworzą z nim mocny związek, traktują jak członka swojej grupy, czują poświęcenie swojego przewodnika i że jest częścią ich stada. – Tę więź buduje się poprzez ciągły kontakt. Tworzymy jeden team, razem wyjeżdżamy, razem jedziemy samochodem, razem jesteśmy na zawodach. Przede wszystkim mamy dobrze zbudowane relacje – przyznaje

Ta wspólnota człowieka i psa ujawnia się tutaj również w jedności sportowej. Poddawana zostaje największej próbie gdzieś na samotnych i długich trasach. To wtedy najważniejsze stają się upór, wytrzymałość, umiejętność działania w zespole, ale przede wszystkim wzajemne zaufanie. – Stoję na sankach gdzieś w górach, w naprawdę trudnych warunkach, i wiem, że one mnie nie poprowadzą w przepaść – mówi pan Jacek.

Najsilniejsze więzy zawsze powstają przez wspólny wysiłek i jeden cel. Niemal cały wolny czas pana Jacka wypełnia 10 niezwykłych psów. Każda wolna minuta jest dla nich. Na co dzień niczego nie może im zabraknąć. – One dają z siebie wszystko dla mnie, więc ja muszę zadbać o to, żeby były bezpieczne. – Czas więc rozkłada się na karmienie, wizyty u weterynarza, treningi, zawody, ale też beztroską zabawę i chwile czułości. Nigdy nie oddaje psów, które dzień po dniu poświęcają się dla niego w zaprzęgu. Wszystkie zostają u niego. Ale nadchodzi też taki moment w którym… trzeba się pożegnać. – Gdy odchodzą, to jest ból straszny, bo są dla mnie jak dzieci i tyle czasu z nimi spędzam. To są bardzo smutne chwile.

Pasja i poświęcenie dla psiej rodziny nie mogłyby być zrealizowane bez aprobaty tej prawdziwej. Choć żona pana Jacka była początkowo sceptycznie nastawiona, to teraz jeździ z nim na treningi i zawody. – W tej chwili mam od żony bardzo duże wsparcie – mówi. W domu wychowywało się dwóch dorosłych już synów, ale tylko najmłodsza córka przejęła pasję od taty, przez pewien czas startując razem z nim. W tym roku podchodzi już do matury, ale fascynacja zaprzęgami przyszła w wieku 11 lat. – Kilka lat jeździła ze mną na zawody, była w moim klubie jako juniorka, startowała w klasie dwóch psów i miała dosyć duże osiągnięcia – wspomina tata.

 

Husky 2Przez ciernie do gwiazd

Istnieje historia o niezwyciężonym psie, historia o psie pełnym poświęcenia. Gdy przez epidemię w Nome na Alasce zagrożone jest ludzkie życie, a nikt nie potrafi dotrzeć do odciętej miejscowości, Balto dokonuje niemożliwego. Przez śnieżycę pokonuje w zaprzęgu 1000 kilometrów w ciągu zaledwie 128 godzin. Staje się symbolem uporu i nieustępliwości. Nie jest to legenda, lecz historia prawdziwa.

Husky nigdy się nie poddają, instynkt każe im biec. Osobno są niezależne, czasem nieposłuszne. W zaprzęgu stają się jedną drużyną, jednym organizmem z jednym celem. Bieg to jest ich żywioł. Nie boją się, po prostu biegną. Podobnie pokonują wszelkie przeciwności. Trudna, długa i wyczerpująca trasa zawsze jest wyzwaniem, ale wtedy walczą wszyscy, razem z przewodnikiem. – Były takie góry, że schodziłem z sanek, szedłem do pierwszej pary i razem z nią ciągnąłem te sanki pod górę, i psy widziały, że ja razem z nimi ciągnę – mówi pan Jacek.

Na pomniku bohaterskiego Balto w nowojorskim Central Parku wykuto napis: Wytrwałość, wierność, mądrość – i takie właśnie są husky. To między innymi dzięki temu pan Jacek może pochwalić się Mistrzostwem Polski na średnim dystansie, V miejscem na Mistrzostwach Świata w warunkach bezśnieżnych i I miejscem w Pucharze Polski w klasie 4 psów.

Husky znaczy wolny

Od domu Kruczoniów trzeba przejść kilkadziesiąt metrów. Ogrodzoną działkę widać z daleka. Pierwsza brama, druga. Na podwórku quad i samochód do przewozu psów. Pan Jacek wchodzi za ostatnią furtkę. Stąd już tylko kilkanaście metrów do kojców. Już go poznały, skaczą wysoko z radości. Osiem husky rozbiegło się po podwórku. Każdy musi się z nim przywitać. – To jest mój lider, to jest złoty pies. Z tym psem to można w ciemno jechać, w ciemno po prostu – przyznaje. Pan Jacek otwiera samochód i rozlega się pisk. Już wiedzą, że będzie trening. Wszystkie psy po kolei, każdy do swojej klatki. Jeszcze na moment podjeżdżamy pod dom. Trzeba zabrać sanie i w drogę. Pokonujemy kilka kilometrów na skraj miasta i wjeżdżamy w leśny dukt. Zatrzymujemy się. Najpierw trzeba zamontować stakeout, czyli łańcuchy do trzymania psów przed startem.

To jedno z kilku miejsc, w których pan Jacek trenuje. Oprócz Roztocza jeździ też w Bieszczady. Same przygotowania zaczynają się już jesienią. Początkowo są to luźne przejazdy. Dopiero później zaczyna się intensywny trening. – Z lekkiego 60-kilogramowego wózka przesiadam się na 150-kilogramowego quada. Quad na luz i wtedy trenujemy siłę – dodaje. Docelowo psy muszą być przygotowane na biegi średniodystansowe, gdzie jeden etap ma ponad 30 km, dlatego równie ważne jest ćwiczenie wytrzymałości. Trening jednak trwa w zasadzie cały rok, w lecie w formie różnego rodzaju zabaw: – Stoję w rzece, psy trzymam na smyczy, a one sobie biegną – opowiada pan Jacek.

Gdy stakeout jest gotowy, można wyprowadzić psy. Każdy po kolei. Przy podpinaniu do łańcuchów jeszcze chwila czułości ze swoim trenerem. Sanie własnej konstrukcji lądują przy samochodzie zabezpieczone na haku. Teraz można je już podpinać do zaprzęgu. W powietrzu rozlega się popiskiwanie. Coraz większa radość i podniecenie przed startem. – W zaprzęgu sportowym specjalnie się ich nie wycisza, żeby były takie nabuzowane – podkreśla pan Jacek. Wszystko gotowe. Odchodzę kilkadziesiąt metrów. Ruszyli. Z oddali słychać komendy: Haa – znaczy w lewo, easy – wolniej. Pięknie. Pierwszy przejazd, drugi. Teraz widzę, że husky są po prostu do tego stworzone. Na kolejny przejazd umawiamy się na skraju lasu. Po chwili okazuje się, że radość i podekscytowanie z biegu były tak wielkie, że psy postanowiły zostawić na chwilę swojego opiekuna i pobiec same. Wszystko kończy się szczęśliwie. Znów siedzimy w domu i pijemy kawę, a ja przypominam sobie słowa Jacka Kruczonia jakie powiedział podczas treningu: – Ja właśnie za to je kocham, że są takie niezależne, że po części same o sobie decydują, a jednocześnie w zaprzęgu dają z siebie wszystko.

Tekst i foto Krzysztof Stanek

Komenatrze zostały zablokowane