Gorące letnie południe. Osiemnastoletni Artur Jurek z Lubartowa biegnie po brzegu jeziora Zagłębocze i skacze do wody. Na płyciźnie z całą siłą uderza głową w dno i po chwili wypływa z twarzą zanurzoną w wodzie. Jest nieruchomy. Koledzy szybko wyciągają go na brzeg. Potem karetka, pobyt w szpitalu i tragiczna prawda. Złamany kręgosłup i do końca życia poruszanie się tylko na wózku inwalidzkim. W jednej chwili, przez głupotę, jak sam teraz podkreśla, jego życie przybrało koszmarny wymiar. Prysły marzenia, aby prowadzić budowy jako inżynier lub też zostać architektem. Inne młodzieńcze plany na przyszłość także przestały być realne. I natychmiast pojawiło się pytanie: co dalej robić? Poddać się, co niestety dość często zdarza się w takich przypadkach. Zerwać kontakty ze światem zewnętrznym i jakoś tam egzystować. Czy też uwierzyć rodzicom i nauczycielom, że nie warto zamykać się w domu i w sobie. Że nie wszystko stracone i powinien wykorzystać swój silny charakter.
Po kilku tygodniach od opuszczenia szpitala wraca do technikum. Dowozi go tata. Artur ma indywidualny tok nauczania, do lekcji zawsze jest przygotowany. Jednocześnie poddaje się intensywnej rehabilitacji. Jednym z pierwszych jego sukcesów staje się wypracowanie sposobu trzymania długopisu w dłoniach, mimo ich znacznego niedowładu. Ułatwia mu to robienie notatek i pisanie wypracowań. Po dwóch latach zdaje maturę, dostaje się na Politechnikę Lubelską i z dyplomem magisterskim kończy zaoczne studia na wydziale budownictwa. W międzyczasie rozpoczyna pracę w przedszkolu w Lubartowie jako pracownik biura. Prowadzi wszelką dokumentację administracyjną i pomaga wychowawczyniom. Przyjęli go na okres dwóch lat. Na tyle jednak się sprawdził, że obecnie mija już piętnaście, odkąd niezmiennie tam pracuje.
– Takiego załamania, że wycofuję się ze wszystkiego na dłuższy czas, nigdy u mnie nie było – podkreśla. – Oczywiście, że przez pierwsze miesiące od wypadku miałem wątpliwości, jak teraz żyć. Ale potem przez dalsze lata nauka, treningi mięśni, praca, uprawianie sportu i działanie społeczne sprawiły, że nawet nie ma czasu na jakiekolwiek pesymistyczne myślenie. Większość niepełnosprawnych na wózkach zakłada, że do końca życia już niczego nie zrobią i nie osiągną. Ja sobie i im mówię, że tak nie jest. Im więcej zajęć w życiu, tym lepszy efekt w rehabilitacji. Nie tylko tej fizycznej, ale i psychicznej. Musimy przecież rano wstać, ubrać się, przygotować posiłek, wyjść z domu bez względu na pogodę, pracować lub uczyć się, spotkać innych ludzi i być ciągle aktywnym. Wtedy życie jest o wiele ciekawsze i człowiek czuje się wartościowym oraz potrzebnym.
I Artur takim jest. Nie może, co prawda, w pełni wykonywać wyuczonego zawodu. Nie mam bowiem uprawnień, które uzyskuje się po studiach i dwóch latach stażu na budowie. Niejednokrotnie służy jednak niepełnosprawnym na wózkach podpowiedzią, np. jak odpowiednio zbudować podjazd czy też w innych problemach budowlanych, by ułatwić im poruszanie się w przestrzeni mieszkalnej. Będąc przewodniczącym Stowarzyszenia Grupa Aktywnej Rehabilitacji wraz z innymi jego członkami uczy osoby niepełnosprawne z uszkodzeniem rdzenia kręgowego poruszania się na wózkach. Organizuje dla nich integracyjne imprezy, spotkania i treningi. Pokazuje im na swoim przykładzie, że wiele rzeczy jest możliwych. I niektórzy dają się przekonać, wracając do aktywnego życia. Są wśród nich i tacy, którzy wraz z nim od kilkunastu lat trenują rugby na wózkach i biorą udział w zawodach specjalnie dla nich zorganizowanej Polskiej Ligi. Żeby wszędzie zdążyć na czas, porusza się specjalnie przystosowanym samochodem. W codziennej egzystencji także daje sobie radę i jest samodzielny.
– Z jednej strony – mówi – nie należy tracić nadziei, że dzięki rozwojowi medycyny powróci się do pełnej sprawności. Ta myśl także i mnie nie opuszcza. Ale z drugiej, kiedy już, póki co, musisz poruszać się na wózku, to staraj się być jak najbardziej samodzielnym. I nie trać czasu, żebyś później nie żałował. Aktywny tryb życia jest najlepszą rehabilitacją.
Artur wie to dokładnie. Przecież, jak sam przyznaje, pierwszą osobą niepełnosprawną, jaką spotkał w swoim życiu, był on sam, i zdążył dokładnie ją poznać przez minione dziewiętnaście lat.
Tekst Maciej Skarga
Foto Łukasz Maj