Lubelszczyzna miodem płynąca? Tak, skoro w 2012 roku nasi pszczelarze wyprodukowali najwięcej miodu w całej Polsce. Lubelszczyzna przoduje też w ilości placówek naukowych i przemysłowych związanych z pszczelarstwem. Mamy jedyne na świecie Technikum Pszczelarskie w Pszczelej Woli, intensywne prace naukowe prowadzą w Puławach: Oddział Pszczelnictwa Instytutu Ogrodnictwa oraz Zakład Chorób Pszczół Państwowego Instytutu Weterynaryjnego. Leki na pszczele choroby produkuje puławski Biowet. W Lublinie od 80 lat działa spółdzielnia Apis. Mimo to los pszczół na Lubelszczyźnie jest niepewny, żeby nie powiedzieć – zagrożony.
Pszczoła w mediach
Najbardziej medialną pszczołą jest rezolutna pszczółka Maja. Świat Mai był ciekawy, ale pewny i stabilny. Maja miała wrogów, ale miała też przyjaciół i dozgonne miejsce w naszych sercach. Wrogowie zawsze przegrywali i nie mieli racji. My przy okazji mieliśmy okazję śledzić przygody mądrych pszczół i poznawać ich zwyczaje, w wersji dostosowanej do dziecięcych główek. Ale rzeczywistość i nasza, i Mai mocno się skomplikowała od tamtego czasu.
Dziś podstawowy przekaz mediów o pszczołach składa się z takich zwrotów jak zagłada, śmierć, rozpad.
‒ Od 2007 roku obserwuje się na całym świecie upadki rodzin pszczelich. W niektórych pasiekach straty sięgały nawet 80% rodzin – mówi prof. dr hab. Małgorzata Bieńkowska, kierownik Zakładu Hodowli Pszczół Instytutu Pszczelnictwa w Puławach. – Na Lubelszczyźnie upadki nie były tak duże, nie przekraczały 30%, w zależności od miejsca prowadzenia pasieki, rodzaju gospodarki pasiecznej, pszczelarza i innych uwarunkowań.
Zjawisko zwane Colony Collapse Disorder (w skócie CCD), po polsku określane jako masowe upadki pszczół lub depopulacja rodzin pszczelich, jest niewątpliwie niepokojące i poruszające. Na całym świecie prowadzi się więc badania mające pomóc w ustaleniu przyczyn i znalezieniu remedium na coraz częściej powtarzające się masowe upadki rodzin pszczelich. W Puławskim Oddziale Pszczelnictwa prowadzono badania w ramach europejskiego projektu Prevention of honey bee Colony Losses (COLOSS) pt.: A Europe-Wide Experiment for Assessing the Impact of Genotype-Environment Interactions on the Vitality and Performance of Honey Bee Colonies. Z przeprowadzonych w latach 2009–2011 doświadczeń wynikło, że podstawowym problemem, z którym borykają się rodziny pszczele, jest ich pasożyt Varroa destructor.
– Nie znaleziono jednej podstawowej przyczyny CCD. Ale badania wykazały, że we wszystkich rodzinach dotkniętych CCD stwierdzono wysoki stopień porażenia pasożytem ‒ relacjonuje wyniki badań prof. Bieńkowska. – Wydaje się więc, że w Polsce podstawową przyczyną upadków jest Varroa destructor, który po zaatakowaniu i osłabieniu rodziny otwiera drogę innym jednostkom chorobowym.
Z głową w ulu
Adam Boguta ma dopiero 25 lat, z czego dziewięć spędził „z głową w ulu”. Były to różne ule – najpierw amatorskie pasieki rodziców, potem słynnego Technikum Pszczelarskiego w Pszczelej Woli, następnie Naukowego Koła Pszczelarskiego Wydziału Bioinżynierii Zwierząt Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego, po drodze ule w Niemczech, Austrii i Luksemburgu, gdzie odbywał praktyki uczniowskie i studenckie. Teraz jako stażysta dogląda pasieki w Instytucie Pszczelnictwa w Puławach.
‒ Lubelszczyzna to teren korzystny dla pszczelarstwa. Chciałbym tu rozwinąć nowoczesną pasiekę, taką, z jakimi miałem do czynienia na zachodzie Europy, dobrze wyposażoną. W zasięgu ręki mam tu i uprawy rzepaku, i malin, i gryki. Jest sporo lip i akacji… Prowadzenie dużej, wydajnej pasieki to moje marzenie, ale widzę, że też ogromne wyzwanie i odpowiedzialność.
Kiedy słyszymy „pasieka”, widzimy kilka drewnianych uli stojących w przydomowym sadzie. I nic w tym dziwnego, że mamy takie skojarzenia, bo właśnie takie pszczelarstwo dominuje na Lubelszczyźnie. Przeważają drobne pasieki, liczące kilka, kilkanaście rodzin. Takie, w których liczba pszczelich rodzin wynosi 50–100, to zaledwie 7% ogółu. Prowadzone są w sposób tradycyjny, niekiedy nawet amatorski. Motywacją do prowadzenia pasiek jest często sentyment do tradycji rodzinnych. Większość pszczelarzy na Lubelszczyźnie przekroczyła 50. rok życia. Nadrabiamy za to zagęszczeniem. Fachowo mówiąc, napszczelenie na Lubelszczyźnie wynosi ponad sześć rodzin na km kwadratowy, co jest wynikiem dwukrotnie wyższym niż średnia w Europie! Pod względem ilości wyprodukowanego miodu stoimy na pierwszym miejscu wśród pozostałych województw – w 2012 było to ponad dwa tysiące ton miodu.
Kim jest wróg
‒ Warroza to coś w rodzaju małego pajączka, który żyje na pszczole już od jej stadium larwalnego. Niszczy larwę, upośledza formę dorosłą, przeszkadza w pracy. W Polsce warroza pojawiła się dopiero w latach 80., tak naprawdę dopiero uczymy się, jak sobie z nią radzić, ale – niestety – nie jest łatwo ‒ mówi Adam….. .
Do niedawna o pszczole mówiło się, że jest jedynym gatunkiem udomowionym, i to udomowionym już cztery tysiące lat p.n.e., który jednak nie potrzebuje ludzi do swojego istnienia. Człowiek działał w tym kierunku, aby pozyskiwanie miodu i wosku było dla niego jak najprostsze, przesiedlił pszczoły do ula, hodował w kierunku uzyskania pszczół pracowitych i łagodnych, ale one mogły żyć i pracować zupełnie samodzielnie. Dziś ta sytuacja się zmieniła. W ostatnich 50 latach doszło do ekspansji roztocza Varroa, w następnych dziesięcioleciach rozprzestrzeniał się z Azji na kolejne kraje Europy i Ameryki. Wolne od pasożyta są dziś już tylko odizolowane wyspy oceaniczne, Nowa Zelandia, prawdopodobnie nadal Australia. Jak wykazują badania naukowe i codzienne obserwacje pszczelarzy, rodzina pszczela pozostawiona bez wsparcia nie przetrwa. To wsparcie to przede wszystkim podawanie leków przeciwko pasożytowi. Pasieki na Lubelszczyźnie, położone jedna przy drugiej, ułatwiają pasożytowi przemieszczanie, bo pszczoły zarażają się od siebie na wspólnych pożytkach. – Pszczelarze nie do końca zdają sobie sprawę, raz – z niebezpieczeństwa, dwa – z tego, że zaniechanie leczenia bądź nieodpowiednio sumiennie przeprowadzone leczenie nie jest skuteczne! ‒ uczula prof. Bieńkowska.
– To, czym imponują mi Niemcy w swojej gospodarce pasiecznej, to odpowiedzialność. Ich pasieki to właściwie małe przedsiębiorstwa, wyposażone w najnowocześniejszy sprzęt, prowadzone z zachowaniem wysokich standardów higienicznych. W dzisiejszych warunkach, przy wysokim zagrożeniu ze strony warrozy i innych chorób, trzeba pilnować swoich pszczół jak oka w głowie. A jednocześnie dbać jak najbardziej o wysoką jakość produktów pszczelich ‒ mówi Adam Boguta. Ale dodaje zaraz, że sukces pasieki zależy nie tylko od dbałości i sumienności pszczelarza.
Pszczoły a rolnictwo
Lubelscy pszczelarze zwracają uwagę na to, o czym już w mediach głośno – śmiertelne niebezpieczeństwo dla całych rodzin i pasiek grozi im z najmniej oczekiwanej strony. Ze strony rolników. Współczesne rolnictwo, bardzo wydajne, nastawione na produkcję dorodnych i wolnych od chorób plonów zużywa coraz więcej środków ochrony roślin. Nasiona użyte do siewu są zaprawiane substancjami chroniącymi roślinę przed patogenami w późniejszych stadiach rozwoju. Następnie stosuje się całą gamę oprysków przeciwko chorobom grzybowym, chwastom, a także szkodnikom w postaci owadów. Niestety, substancja szkodliwa dla owadów szkodników jest szkodliwa dla wszystkich owadów, w tym pszczół i innych owadów pożytecznych. Dlatego ich stosowanie powinno odbywać się wyjątkowo odpowiedzialnie. Chodzi tu o to, aby oprysk nie był przeprowadzony w okresie kwitnienia rośliny, a jeśli już, to koniecznie o takiej porze, kiedy pszczół nie ma na pożytku, czyli nocą. Niestety, niektórym rolnikom te proste zasady sprawiają wiele kłopotu. Wyobraźmy sobie, co się dzieje, kiedy na pole kwitnącego rzepaku, na którym aż huczy od pracujących pszczół, wjeżdża ciągnik z opryskiwaczem pełnym trującej dla owadów cieczy… Do ula wracają wtedy tylko pojedyncze pszczoły. Jest to niezwykły paradoks, bo pszczoła jako owad zapylający jest dla rolnictwa czymś bardzo cennym. Badania wykazują, że udział owadów zapylających zwiększa plon o nawet 40%. Zdrowy rozsądek podpowiadałby więc raczej ścisłą współpracę z właścicielem pasieki, niż trucie jego pszczół.
– Wojewódzki Związek Pszczelarzy prowadzi szereg akcji mających na celu uświadomienie rolnikom wagi problemu. Dzięki temu coraz więcej z nich ma świadomość tego, że dobre zapylenie jest bardzo ważne dla wysokości plonów ‒ mówi prezes związku Stanisław Różyński. W większości rozwiniętych krajów praktyka jest taka, że plantatorzy płacą pszczelarzowi za to, że w okresie kwitnienia – bawełny, cytrusów, roślin sadowniczych – jego pszczoły będą pracowały na przyszły wysoki plon tych roślin. U nas pszczelarz uprzejmie prosi o możliwość postawienia uli w sąsiedztwie uprawy, odwdzięcza się miodem, a musi się liczyć też z tym, że skończy się to hekatombą.
Co dalej?
Pszczelarstwo staje się działalnością coraz bardziej skomplikowaną. W obliczu nowych chorób i problemów dotychczasowa wiedza nie wystarcza. Pasieki amatorskie, prowadzone dorywczo i przy niskich nakładach na higienę i zdrowie pszczół, powinny ustępować miejsca pasiekom zawodowym, w których kładzie się nacisk na dbałość o pszczoły i unikanie chorób mogących doprowadzić do upadku rodziny.
– Widzę poprawę, świadomość pszczelarzy wzrasta, inwestują w sprawdzone genetycznie matki, w sprzęt, w nowoczesne ule. To jest nowe pokolenie pszczelarzy, pszczelarzy zawodowych. Oni nie mogą ryzykować upadków rodzin, im musi się udać! I tak trzymać – cieszy się prof. Bieńkowska.
Seria dobranocek o przygodach Mai powinna być uzupełniona o kolejne odcinki. Jeden o złośliwych pajęczakach, które dręczą larwy i przeszkadzają dorosłym pszczołom, roznosząc przy tym wirusy i inne pszczele choroby. Drugi o ludziach, którzy zamiast doceniać pracę pszczół, stwarzają zagrożenia dla ich życia. Czy panna Klementyna, która w poprzednich odcinkach, ucząc młode pszczółki, podkreślała, że „najgorsi wrogowie pszczół czyhają na nie w ciemności”, powinna je ostrzegać także przed ludźmi?
Tekst Izolda Wołoszyńska
Foto Marek Podsiadło