tekst Izolda Boguta, foto Marek Podsiadło
Agnieszka Pawlak, lublinianka, w czerwcu tego roku po raz drugi zdobyła tytuł mistrzyni świata w strzelectwie terenowym. Jak mówi, dużo łatwiej jest tytuł wywalczyć, niż go obronić, ale jak widać, w tej dyscyplinie nie ma sobie równych na świecie.
Zeszłoroczne mistrzostwa świata w Czechach były pierwszymi, w których brała udział. Startowała w kategorii Ladies, liczącej około 30 kobiet z różnych krajów. Jechała bez ambicji, by stanąć na podium, ale w bardzo dobrej formie. Końcowy wynik naszej lubelskiej zawodniczki dał jej pierwsze miejsce w klasyfikacji kobiet. Było to duże zaskoczenie. Emocje, a tym bardziej świadomość, co się wydarzyło, dotarły do niej dopiero kilka dni po powrocie do Polski.
Nie sztuka wywalczyć, sztuka utrzymać
– W tym roku, jadąc na mistrzostwa świata, byłam w zupełnie innej sytuacji psychicznej. Jechałam bronić tytułu! Było mi trudniej. Mistrzostwa odbywały się w Kaletach, na Śląsku. Celowo przydzielono mnie do grupy z moją bezpośrednią konkurentką Martą Růžičkovą z Czech. Dwa dni spędziłyśmy ze sobą pod presją każdego punktu. Drugiego dnia byłam wyczerpana psychicznie. Ale kiedy zobaczyłam, że mój końcowy wynik jest o trzy punkty wyższy od Marty, to było wielkie szczęście. Marta była moją idolką, kiedy ja zaczynałam brać udział w zawodach, ona już zdobywała wysokie nagrody. To był naprawdę duży sukces. Obroniłam tytuł mistrzyni świata. W naszej konkurencji zdarzyło się to pierwszy raz, żeby ktoś dwa razy z rzędy wywalczył tytuł mistrza świata – mówi, nie kryjąc zadowolenia.
Strzelectwo terenowe (ang. field target) to dyscyplina wywodząca się z Wielkiej Brytanii, której zasady zostały ustalone na początku lat 80. Pod tą ogólną nazwą kryje się kilka konkurencji – łączy je to, że strzela się z karabinów pneumatycznych, w terenie, różni to, jakie są rozmiary celów, odległości, z jakich się strzela i inne niuanse regulaminowe.
– Moja dyscyplina to Hunting Field Target (HFT). W zróżnicowanym terenie, na dystansie od 7 do 42 metrów od strzelającego, rozstawione są stalowe tarcze figurkowe o dowolnym kształcie. Istotne, że każda z nich ma mechanizm zapadkowy, który po trafieniu w wyznaczone miejsce (hitzone – HZ) powoduje złożenie się celu. Hitzone są różnej średnicy, ich wielkość uzależniona jest od dystansu, np. HZ o średnicy 15mm może być ustawiona na dystansie od 12 do 28 m, ale HZ 35mm od 7 do 42 m – wyjaśnia sportsmenka.
Trudność potęguje fakt, że zawodnicy nie mogą używać urządzeń do określenia odległości – np. dalmierza czy wskaźnika laserowego – ani korzystać ze zmian nastaw celownika optycznego. Zawodnik może przyjąć na stanowisku dowolną pozycję, z wyjątkiem pozycji siedzącej, i może skorzystać z wszelkich udogodnień terenowych, jakie znajdą się w zasięgu stanowiska. Wchodząc na pole zawodów, nie wie, w jakiej odległości od niego ustawione są cele. Przed oddaniem strzału ocenia to wizualnie, potem nanosi poprawkę w lunecie na odległość, bo pocisk wraz z dystansem opada, więc należy ocenić, o ile opadnie, oraz na ewentualne podmuchy wiatru czy opad deszczu, które mają duży wpływ na trajektorię lotu lekkiego naboju o średnicy 4,5mm. Na oddanie strzału zawodnik ma 2 minuty.
Taniec czy okopy?
Pasja do militariów pojawiła się, kiedy miała kilkanaście lat i wydawało się, że jej owocem będzie praca w służbach mundurowych, najchętniej w szeregach policji. Mówi, że mundur to dla niej synonim dyscypliny, hierarchii i ładu. Czuła się dobrze w roli tego, kto ten ład zapewnia, buduje. Sprawy potoczyły się jednak inaczej. W wieku 14 lat dołączyła do zespołu ludowego Politechniki Lubelskiej. Trzy dni w tygodniu, wieczorami, brała udział w spotkaniach tanecznych. Do tego doszły częste wyjazdy weekendowe, a także okolicznościowe, typu kolędowanie. Tam poznała swojego przyszłego męża, który tańca i śpiewu ludowego uczył się od 7 roku życia. Przez kolejne 6 lat tańczyli razem – w zespole Politechniki, a następnie w zespole Akademii Rolniczej. Równolegle wspólnie weszli w świat militariów. Dzieląc czas pomiędzy folklorystyczną estradą i leśnymi okopami, stali się wraz z grupą przyjaciół drużyną paramilitarną. Ale nie od razu.
– Zaczęło się od Air Soft Gun, jest to sport polegający na imitowaniu pola walki, z użyciem replik broni palnej zasilanych napędem elektrycznym lub gazowym, z plastikowymi kulkami, na zasadach gry fair play. Później przekształciło się to w drużynę paramilitarną. Skupiliśmy się na doskonaleniu umiejętności typowo wojskowych. Trwało to kilka lat, aż przyszła potrzeba czegoś nowego. Wtedy weszliśmy w strzelectwo czarnoprochowe. Po tym etapie zrobiłam patent strzelecki i licencję Polskiego Związku Strzelectwa Sportowego oraz uzyskałam pozwolenie na broń palną. A równolegle wkradły się w moje życie pneumatyki. I one stały się moją główną pasją strzelecką. Za rozwój, wytrenowanie odpowiadam sama, nie mam trenera. Doskonalenie osiągam poprzez kolejne godziny spędzone z karabinem przy oku – opowiada o kolejnej swojej pasji Agnieszka.
Stosunek rodziców? Najlepszym słowem jest tu akceptacja. Nie sprzeciwiali się, ale też nie wyrażali zachwytu. Pewnie traktowali to jako młodzieńczy wybryk, który trzeba przeczekać.
– Przyznam się, że teraz, będąc matką i dorosłą, niemal trzydziestoletnią kobietą, miałabym opory przed tym, żeby puścić nastolatka z rówieśnikami na tydzień do lasu. A takie wyjazdy nam się wtedy zdarzały. Na przykład kiedy szykowaliśmy zlot drużyn paramilitarnych. Kopaliśmy rowy, robiliśmy umocnienia, inaczej mówiąc, „przygotowywaliśmy las”. Nie czuliśmy się prawdziwymi żołnierzami, wiedzieliśmy że to zabawa, symulacja, w najlepszym razie etap wyszkolenia. Podchodziliśmy do tego z bardzo dużym zaangażowaniem i przekonaniem, że jak się coś robi, to najlepiej jak potrafię.
Strzelectwo jako sport
Mając w garści podwójne mistrzostwo świata w kategorii kobiet, nasza lubelska mistrzyni nie ma zamiaru odpuścić dalszej walki. Jak mówi, od początku swojej przygody ze strzelectwem przekonywała kolegów z klubu Lubelskie Forum Strzeleckie, że w tej dyscyplinie nie ma mowy o forach dla kobiet. Z czasem przekonali się, że miała rację. Będąc konsekwentną, po osiągnięciu najwyższych laurów w kategorii kobiet, musi udowodnić poziom swoich umiejętności w kategorii Open. I wydaje się, że nie będziemy musieli długo czekać. Już w tym sezonie wywalczyła trzecie miejsce w Pucharze Polski! Od przyszłego roku będzie startowała w kategorii Open, żeby zmierzyć się ze wszystkimi.
Ale na tym nie koniec. W tym roku ruszyła z inicjatywy Agnieszki szkoła strzelecka – Akademia Strzelectwa Terenowego. Swoją ofertę kieruje do młodzieży, ale nie zamyka się przed osobami dorosłymi. Idea tej szkółki jest taka, żeby strzelectwo zaczęło funkcjonować w naszym społeczeństwie jak sport, forma spędzania wolnego czasu. Jak mówi nasza mistrzyni, trzeba złamać stereotyp zrównujący używanie broni z zachowaniami agresywnymi, skierowanymi przeciwko komuś.
– Pomyślałam, kto, jak nie ja, jest najlepszym przykładem tego, że strzelać może każdy. Zaczęło się od nastoletnich amatorskich zabaw, w międzyczasie skończyłam studia, wychowałam dwóch synów i stanęłam dwukrotnie na najwyższym światowym podium. Dlatego chcę popularyzować ten sport, bo każdemu dać może dużo dobrego. – Agnieszka dodaje, że myśli tu szczególnie o młodzieży, która w strzelectwie terenowym może znaleźć emocje podobne do tego, co przeżywają w grach komputerowych, ale jednak dziejące się w realu i wymagające sprawności, wytrzymałości, przytomnego oka i pewnej ręki.
Nadal z sentymentem graniczącym z zazdrością patrzy na kobiety służące w policji. Mundur pozostał niespełnionym marzeniem. Życie potoczyło się zupełnie inaczej, czyli, jak mówi nasza bohaterka, najlepiej jak mogło. Pozostała w niej pasja, a praca włożona w jej doskonalenie przyniosła dobre owoce.