Tekst i zdjęcia – Wojciech Santarek
Kołomyja
Jesteśmy w Kołomyi – bramie do Karpat Wschodnich i Huculszczyzny, stolicy Pokucia. Kołomyja jest dziś 67-tysięcznym ukraińskim miastem rejonowym leżącym nad Prutem w obwodzie Iwano-Frankiwskim (pol. woj. stanisławowskie) . Od XIV w. Kołomyja związana jest z historią Rzeczypospolitej. Prawa miejskie uzyskała za czasów króla Kazimierza Wielkiego, a swój złoty okres przeżywała w latach panowania w Polsce trzech pierwszych Jagiellonów, gdy była znaczącym ośrodkiem wydobycia i handlu solą. Miasto zawsze wielonarodowościowe zasłynęło w XVIII wieku jako kolebka żydowskiego chasydyzmu. Odkrycie w pobliskiej Słobodzie Rungurskiej złóż ropy naftowej w końcu XIX w. ożywiło gospodarczo Kołomyję, zaś w latach 20. XX w. miasto przekształciło się w atrakcyjny kurort podgórski, letnicy zjeżdżali tu do słynnych kąpieli w wodach Prutu. Lub jechali kawałeczek dalej, by wypoczywać nad „szumami” Prutu w modnych uzdrowiskach Worochta, Jaremcze czy Delatyn, położonych w malowniczym, z licznymi wodospadami, przełomowym odcinku tej rzeki. Po II wojnie światowej znalazła się w granicach ZSRR, obecnie na terenie Ukrainy. Kołomyja była zawsze miastem tętniącym wyjątkowym rytmem życia. Barwę nadawała jej różnorodność narodowościowa mieszkańców i przybyszów na słynne jarmarki, które według Stanisława Vincenza „były żywymi pokazami dla muzeum etnograficznego, bo każda z przybywających na targ wsi prezentowała nie tylko różne typy ludzkie, różne stroje, różne zaprzęgi, ale nawet niejednokrotnie różniące się od siebie narzecza pokuckie”. Z kolei urodzony we Lwowie austriacki pisarz Leopold Sacher-Masoch zanotował: „Jeśli komuś zechce się namalować niewielki obraz Galicji, to niechaj pojedzie na jarmark do Kołomyi. Wśród tłoku handlarzy, którzy oferują, kupują, kręcąc się to w jedną, to w drugą stronę, zobaczy, jak przepływa przed nim w różnorodnych obliczach przedziwny kraj. Będzie zdawało mu się, że znalazł się na bagdadzkim bazarze albo na kościelnym placu jakiejś wsi w Schwarzwaldzie. Żaden wielonarodowościowy kraj nie da mu obrazu takiej wielości przeciwieństw”. Ta różnorodność wzbudzić musiała zainteresowanie etnografów i dlatego właśnie tu w 1880 r. odbyła się pierwsza wystawa etnograficzna, której współorganizatorem był wybitny polski etnograf i folklorysta Oskar Kolberg. Od 1910 r. istnieje tu Muzeum Pokucia i Huculszczyzny, w którym zobaczyć można m.in. bogatą huculską kolekcję tkanin, ceramiki ze słynnymi kaflami huculskimi, strojów, sprzętów domowego użytku, instrumentów muzycznych, no i pisanek.
Jajca
Kolekcja tych ostatnich liczy już sobie blisko 12 tysięcy okazów, dlatego przed laty postanowiono o jej wyodrębnieniu i utworzeniu (jedynego na świecie) Muzeum Pisanki. Muzeum po wielu perypetiach lokalowych wprowadziło się w 2000 r. do nowej siedziby i to nie byle jakiej, bo do wnętrza 13,5-metrowej pisanki, która stanęła w centrum Kołomyi. Na wystawie prezentowane są obecnie pisanki z całego świata, tysiące jaj malowanych, wydrapywanych, wyklejanych, obszywanych, haftowanych, oblepianych ziarnami maku, zbóż czy koralikami. Jaja kurze, gęsie, kacze, orle, przepiórcze, strusie czy zgoła nieptasie, kamienne i drewniane. Gdzie nie spojrzeć, tam jaja. Ale jaja! Dlaczego właśnie w Kołomyi muzeum pisanek? Bo właśnie tu, na Pokuciu, tradycje pisankarstwa zachowały się do dziś. Wciąż jeszcze przed Wielkanocą na tutejszych bazarach znaleźć można pisanki z trzech regionów Ukrainy: Huculszczyzny, Pokucia i Bukowiny. Zdobione one są przede wszystkim techniką batikową, która polega na pokrywaniu odpowiednich partii jajka woskiem, a następnie barwieniu reszty skorupki. Zabieg ten powtarzany wielokrotnie na jednym jajku pozwala na uzyskanie pięknych różnokolorowych ornamentów. Pisankarki przestrzegają zasady zachowana kolejności barw od najjaśniejszej do najciemniejszej. Wzory nanoszone są specjalnym drewnianym przyrządem – kistką, z przymocowanym na końcu malutkim jak kawałek zapałki piselcem, który macza się w naczyniu z roztopionym woskiem. Im cieńsze zastruganie piselca, tym delikatniejszy, cieńszy ornament. W tych rejonach stosuje się zwyczajowo do barwienia tła kolory: żółty, pomarańczowy, czerwony, wiśniowy, ciemnobrązowy, czarny oraz w niewielkim stopniu zielony i niebieski. Każdy rysunek coś oznacza. Do najstarszych ornamentów umieszczanych na pisankach huculskich należą ornamenty geometryczne: koło, romb, trójkąt, kropka, krzyż itp., które mają prastarą symbolikę solarną, kosmiczną i płodnościową. Róża to słońce, krzyż ułożony z grabi wróży urodzaj, trójkąt, romb i kwadrat to ziemia. Późniejsze znaki były bardziej złożone, przez co stopniowo zatracały swoją uniwersalność. Do stosunkowo nowych ornamentów zaliczane są: roślinne, zoomorficzne (konie, jelenie, ptaki, owce) i antropomorficzne. Linia obiegająca jajko (bezkonecznik), często falisto poprowadzona, symbolizuje wodę i nieskończoność. Wierzono, że pisanka z bezkonecznikiem jest zabezpieczeniem przed złymi mocami, które wpadłszy w jego pętlę, nie zaszkodzą właścicielowi. Zdobieniem pisanek zajmowano się w okresie postu lub tylko w Wielkim Tygodniu, rozpoczynano w Niedzielę Palmową, należało je jednak zakończyć w Wielki Piątek. Nie mogło ich zabraknąć na wielkanocnym stole czy podczas święcenia pokarmów. Miały symbolizować rodzącą się do życia przyrodę, a jednocześnie nadzieję, jaką czerpią chrześcijanie z wiary w zmartwychwstanie. Malowaniem jaj zajmowały się na początku tylko kobiety, przede wszystkim młode panny, mężczyźnie wówczas nie wolno było wchodzić do izby. Jeżeli się tak zdarzyło, odczyniano urok, który intruz mógł rzucić na pisanki. Pisankami się obdarowywano, otrzymywali je najpierw najbliżsi, członkowie rodziny, przyjaciele. W tygodniu po Wielkanocy pisankami obdarowywano osoby zaprzyjaźnione. Podarowanie pisanki pannie lub kawalerowi odczytywane było jako wyraz sympatii. Pisankami obdarowywano nie tylko żywych. Nawiązując do prastarych wierzeń, dawano wyraz pamięci o przodkach, zanosząc pisanki na groby zmarłych. Ta, mająca korzenie w pogaństwie, tradycja zachowała się na Huculszczyźnie. Wyznawcy obrządku wschodniego zanoszą pisanki na cmentarze w II Niedzielę Wielkanocną. Zwyczaj ten miał swe korzenie w pogańskich Zaduszkach, obchodzonych w okresie przesilenia wiosennego, na które później chrześcijaństwo nałożyło święta Wielkiej Nocy, wykorzystując jednak symbolikę dawnych wierzeń. Dawniej w wielkanocne święto zmarłych (w Przewody – stąd Niedziela Przewodnia) toczono jajka po mogiłach, wkopywano je w ziemię jako ofiarę i pokarm dla zmarłych.
Kołomyjka
Wróćmy jeszcze do „wesołej kołomyjki” z piosenki. To charakterystyczny dla kultury huculskiej dynamiczny taniec z wesołymi przyśpiewkami. Szwajcarski socjolog Hans Zbinden tak charakteryzował kołomyjkę: „Taniec nakręca wirująca melodia, która raz wznosi się, to znów opada. Ma on w sobie coś niesłychanie porywającego, fascynującego, jakby jakąś magiczną siłę (…). Wyśpiewywane na przemian w duecie zwrotki stają się coraz żywsze i ciągną się bez końca. Nie milkną ani na chwilę. Dzwonią cymbały, burczy kobza, dźwięczy fujarka, zawodzą skrzypce, a to wszystko odbywa się w zapierającym dech tempie. (…) Nad rozpalonymi czołami goreją chustki. W matowym świetle błyszczą naszyjniki ze szklanych paciorków, a muzyka brzmi ogłuszająco, staje się coraz bardziej dzika, jakby sama siłą rozpędu wprawiała w bachiczne upojenie”. Zapewne stąd właśnie wzięło się potoczne „kołomyjka” lub „kołomyja” na określenie zamieszania z jakiegoś powodu.
Coś na ząb
Nasyciwszy oczy w Muzeum Pisanki, czas by posmakować kuchni regionalnej, w tym przypadku proponuję huculską. Huculi to górale od wieków trudniący się głównie wypasem owiec i wyrębem lasu, zatem kuchnia huculska to kuchnia ludzi gór. Z konieczności opiera się na tych produktach, które były plonem położonych wysoko ziem, pochodziły z własnych gospodarstw lub można je było pozyskać w górskich ostępach. Jest prosta i kaloryczna. Na przystawkę bryndza i sało, przegryzane ząbkami czosnku i cebulą, kiszonymi ogórkami i kiszonymi pomidorami. Sało, czyli gruba na trzy palce słonina ze świnki własnego chowu, zasolona, wędzona lub nie, miękka jak masło, jest w ogóle esencją i symbolem kuchni ukraińskiej, daniem samoistnym, jak i produktem wyjściowym do innych potraw. A kiszone pomidory, z których, trzymając za szypułkę, wysysa się płynne wnętrze, to kolejny lokalny rarytas. Ukraina barszczem słynie, więc huculskiej, znów bardzo pożywnej odmiany, wzbogaconej o sporą ilość wędzonki, ominąć nie sposób. Wreszcie wareniki, pierogi nadziewane bryndzą z ziemniakami, obficie polane gęstym, śmietanowym sosem borowikowym. Jeśli do tego pokosztujemy nastojanki (nalewki) z korzeni chrzanu i młodych sosnowych i jodłowych szyszek, znajdziemy się w przedsionku nieba w gębie. Czego Państwu na nadchodzące święta serdecznie życzę.
Wojciech S. Santarek