fbpx

Im trudniej, tym wyższe szpilki

4 grudnia 2015
Komentarze wyłączone
1 362 Wyświetleń

Ławka 4Drobna, energiczna, z artystycznym nieładem na głowie i mocą mogącą obdzielić zastęp obcych osób. Kreuje wydarzenia, które znacznie wychodzą poza granice jej rodzinnych Puław, przyciąga jak magnes, zaraża sobą i swoimi pomysłami. Jej pasją są ludzie i góry. Siedzimy przy stoliku w bistro z widokiem na lubelskie Krakowskie Przedmieście. Za oknem późne listopadowe popołudnie z przemieszczającymi się szybko przechodniami. Szyby są lekko zaparowane, a świat za oknem jakby zamazany. Pomimo natłoku myśli, niebywałej wprost ciekawości świata i nieustannych pomysłów, jak nikt inny potrafi słuchać. Co ważne, potrafi wsłuchać się w to, co mówi rozmówca, szybko przeanalizować, doradzić, spuentować. Ze swadą, rozsądkiem, bez egzaltacji i niepotrzebnego podkręcania emocji, za to z dużym poczuciem humoru i autoironią. Okazuje się, że to ważne, zwłaszcza kiedy kieruje się fundacją, która w nazwie ma bezmiar.

O domu, w który wjechała ciężarówka

Powinno śnić się jej to po nocach – kiedy była dzieckiem, w jej rodzinny dom w Puławach, stojący tuż przy ulicy, wjechała ciężarówka i zatrzymała się dopiero w sypialni. Na szczęście ona była wtedy w przedszkolu. Ale też może dzięki temu nieco szybciej od innych dzieci uświadomiła sobie, że wszystko może się zdarzyć. Jest niemal rówieśnicą osiedla, które powstało wokół budujących się Zakładów Azotowych. Pamięta, jak dookoła wznosiły się bloki, pamięta stragany na ulicy i przedwojenne domy letniskowe. Wychowała się w rodzinnej atmosferze z codziennymi dwudaniowymi obiadami, choć dom był partnerski, a jej ojciec dużo częściej gotował od jej mamy. Jego specjalnością były mięsa, mamie najbardziej wychodziła szarlotka i kiedy Maryla myśli o smakach dzieciństwa, to na końcu języka wyczuwa smak aromatycznych zblanszowanych jabłek złamanych śladem cynamonu. Rodzice byli tzw. prywaciarzami, mieli kwiaciarnię. Maryla zapamiętała ciągłą pracę i nieustanne rozmowy o pracy – przy każdej okazji. Pewnie dlatego postanowiła, że nigdy nie założy własnego biznesu. Za to w domu dużo się czytało. Rodzice ponad wszystko cenili wykształcenie, więc bez książek nie mogło się obyć. – Kiedy przeczytałam wszystko, co było na półkach, pożyczałam książki od zaprzyjaźnionych sąsiadów, którzy byli bibliofilami i mieli ogromny księgozbiór. Chętnie rozmawiali o książkach i podsuwali nowe tytuły.

Ale zanim Maryla stała się osobą dojrzałą, przeżyła przełomowe lata 80. Z czasów szkoły podstawowej najbardziej utkwił jej w pamięci Kryzys Bydgoski i rozmowy w domu przed telewizorem o tym, jak człowiek może zrobić coś takiego drugiemu człowiekowi. Powoli rosła jej świadomość polityczna. Symbolem stanu wojennego nie był brak Teleranka, tylko długi sznur jadących w stronę Zakładów Azotowych czołgów i to, jak bardzo tym widokiem cieszyły się dzieci. Dobrze pamięta pustkę w szkole po internowaniu nauczycieli. Słynne puławskie liceum im. Czartoryskich oprócz nauki i przyjaźni kojarzy się jej z pożyczaniem „bibuły”, książek z drugiego obiegu i poznaniem historii zbrodni katyńskiej. Pamięta też wybory czerwcowe w 1989 roku. I radość, jaką daje demokracja. Przygotowywała się do obrony pracy magisterskiej jeszcze w PRL-u, ale dyplom odbierała już w wolnym kraju. Studiowała prawo na UMCS w Lublinie, a magisterium pisała pod kierunkiem prof. Teresy Liszcz. To ważne, bo pani profesor była i jest dla niej autorytetem. Zawodowo zajęła się nową w Polsce dziedziną, jaką był HR i zarządzanie zasobami ludzkimi. Już jako dojrzała osoba ukończyła studia podyplomowe w słynnej Akademii Leona Koźmińskiego. Tym razem padło na psychologię biznesu.

Zacna dwulatka

Ławka 2Tym, co bezpośrednio przyczyniło się do powstania Fundacji BezMiar, było niepowodzenie. Większość osób niespodziewana utrata pracy paraliżuje strachem o to, że już drugi raz się nie uda, zwłaszcza jak się ma prawie 50 lat. I jeszcze żal w stosunku do ludzi, poczucie krzywdy i czcza gadanina innych. Tak ma większość, ale nie Maryla Miłek. – W sensie przenośnym i dosłownym, im mam bardziej pod górkę, tym wkładam wyższe szpilki. Trudności traktuję zadaniowo. Jest problem, trzeba go rozwiązać. Szkoda tracić czas i energię na to, co nie jest tego warte. I to nie jest truizm, że trzeba działać, bo w życiu jest tyle do zrobienia – podkreśla.

Podstawowym filarem, na którym opiera się fundacja, to potrzeba. Również w Puławach są liczne środowiska, które mają znakomite pomysły, kompetencje i chęć działania, ale na tym zazwyczaj się kończy, bo i inicjowanie różnych zdarzeń w pojedynkę bywa trudne. – To wielki potencjał. Zwłaszcza że dziedziny, którymi się zajmujemy, są społecznie niezbędne – zaznacza Maryla. A tematów jest wiele – integracja społeczna, radzenie sobie z problemem niepełnosprawności w rodzinie, pobudzenie do aktywności zawodowej. A kiedy jest podmiot taki, jak np. fundacja, planowanie i organizacja działań są łatwiejsze. Więc dwa lata temu taki podmiot powstał. Znakiem rozpoznawczym Fundacji BezMiar jest organizowana co roku w Lublinie (tej jesieni już po raz trzeci) debata „Kobieta jest…” , w której każdorazowo bierze udział kilkaset osób z całej Lubelszczyzny. Są też wiosenne spacery mentoringowe, organizowane w pierwszą sobotę po Bożym Ciele. Uczestniczą w nich kobiety: mentorki (kobiety sukcesu, z wypróbowanymi sposobami na własną realizację i dawanie sobie rady w życiu) w parze z kobietami poszukującymi na różnych płaszczyznach swojego życia. Spacery połączone są z ćwiczeniami nordic walking i każdorazowo odbywają się w pięknych okolicznościach przyrody. Po takich spotkaniach często życie ludzi się zmienia. Rozmowy sam na sam dwóch sobie obcych osób, ale dobranych dzięki wcześniej złożonym aplikacjom i określonym deklaracjom przynoszą ogromne efekty. Fundacja organizuje również biegi charytatywne – wiosenne Zielonych Sznurowadeł i zimowe – Mikołajowe. Trasa tegorocznego będzie biegła wzdłuż wału na Wiśle. Celem każdego wydarzenia jest wsparcie innych. Zawsze jest to uzgodnione z potrzebującymi. – Nie chcemy nikogo uszczęśliwiać na siłę. W najbliższym Mikołajkowym zbierane będą konserwy na rzecz bezdomnych mężczyzn, będących pod opieką Schroniska im. Brata Alberta w Puławach.

Dopóki jest we mnie chęć działania, zmiany, może nawet buntu, to ja żyję. Jak coś robię, to staram się na najwyższym poziomie. Lepiej mniej, a wykwintnie, elegancko niż dużo i byle jak. Trzeba życie smakować. Różne organizacje mają różne cele, my chcemy uwypuklić to, co jest pozytywne, dlatego nie skupiamy wokół siebie osób, które poszukują problemów i miejsca, gdzie można wylać swoje żale. Nawet jeśli takie osoby pojawiają się w naszym otoczeniu, to szybko odchodzą, bo my jesteśmy zadaniowo radośni. Lubimy to, co robimy, i angażujemy się w przedsięwzięcia, do których mamy przekonanie.

Szanuje u innych to, co nazywamy zdrowym egoizmem. Często powtarza, że jak się nie szanuje samego siebie, to trudno wymagać poszanowania od innych. Wynik tak, ale nie za wszelką cenę. Dlatego nie idzie na kompromisy, do których nie jest przekonana.

MOST 333Z Fundacją BezMiar na stałe współpracuje siedem osób, przy każdym wydarzeniu dodatkowo potrzebne jest wsparcie od kilku, nawet do 30 wolontariuszy. Według Maryli, prowadzenie fundacji to jedno z najciekawszych doświadczeń. Ale żadne działania nie byłyby możliwe, gdyby nie wsparcie innych. Bo ludzie są wszędzie. I tutaj Maryla czuje się jak ryba w wodzie. – Dobrze pracuje mi się z ludźmi konkretnymi, zaangażowanymi, pasjonatami. Podziwiam ludzi biznesu, którzy musieli sami coś stworzyć, wywalczyć, utrzymać – tacy wiedzą, na czym polega praca, szanują swój i innych czas. Samo się nie zrobi. Tylko w administracji państwowej pensja miesięczna jest na koncie bez względu na wyniki i zaangażowanie. Odpowiada mi też mówienie wprost o tym, czy ktoś chce lub nie chce włączyć się w nasze działania, wspomóc lub nie nasze inicjatywy. Maryla nie rozumie zwodzenia, przekładania spotkań, obiecywania oddzwonienia za dwa dni, jeszcze za dwa i jeszcze, czy przesłania mejla, który nigdy nie zostaje wysłany. Dlatego współpracuje ze sprawdzonymi osobami i organizacjami z Lubelszczyzny i spoza niej, na których wie, że może polegać. To jest ogromna wartość. Ubolewa nad opiniami innych. – Niektórym wydaje się, że jeśli organizacja jest społeczna, to wszystko jest za darmo i każdy powinien pracować za darmo. Z fundacją są związani pasjonaci, ale przecież trzeba za coś te wydarzenia zorganizować. Trzeba też zapłacić za lokal, rachunek bankowy, telefon.

Bogdan i Antosia, Antosia i Bogdan

IMG_6432Z Bogdanem poznali się już jako dojrzali, pracujący ludzie. Tak naprawdę to zostali zeswatani przez parę przyjaciół. Wdzięczni są im za to po dziś dzień. Maryla twierdzi, że Bogdan to jej druga połowa, że jej życie zaczęło się, kiedy się poznali. Na każdym kroku podkreśla, że nie byłoby jej, gdyby nie Bogdan i córka Antonina. Uważa, że czas, który spędzają razem, jest najlepszym, co ją spotyka w życiu.

Cała trójka ma dwie wspólne pasje. Pierwszą jest chodzenie po górach: skałach, lodowcach, biwakowanie i spędzanie czasu w schroniskach. W ich odczuciu ważne są przestrzeń, spokój, skupienie, bycie razem, spotykanie podobnych ludzi z różnych stron świata, radość, ale też wysiłek, strach i łzy ze zmęczenia i strachu. Myśląc o spędzaniu czasu w górach, Maryli chodzą po głowie słowa wytrychy: przygotowanie, wytrwałość, siła, zaufanie, pokora. Niedawno wrócili z wyprawy w wysokie Tatry. Ich ulubione miejsca to Dolina Stubai w Austrii i Dolina Aosty we Włoszech. Myśleniu o górach nieustannie towarzyszy jej córka.

Tosia to dla mnie najpiękniejszy człowiek w moim życiu. I jest też powodem ważnej dla mnie refleksji. Jeszcze niedawno planowaliśmy trasy tak, aby dała sobie radę. Braliśmy od niej plecak, żeby było jej łatwiej, robiliśmy częste postoje. A teraz to ona się do nas dostosowuje, dźwiga najcięższy plecak… Czas robi swoje. – Maryla zamyśla się, ale tylko na chwilę, bo kiedy przypomina sobie starszych piechurów na trudnych górskich trasach, to również w kwestii przemijania potrafi sobie wytłumaczyć, że jeszcze dużo dobrego i ważnego jest przed nią.

Maryla i Bogdan nigdy wcześniej nie uprawiali sportów. Za to Antosia, studentka inżynierii biomedycznej na wydziale mechatroniki Politechniki Warszawskiej pływa od 8 lat, a teraz uprawia biegi długodystansowe. Żeby więc spędzać z córką więcej czasu, sami zaczęli biegać. – To bardzo ciekawe środowisko, z dużą energią, optymizmem. Jest dużo interesujących ludzi, niektórzy mają po 70 lat i okazuje się, że biegają całe życie. Ostatnio dowiedziałam się, że nasi sąsiedzi, starsi państwo, są ultramaratończykami! Więc Maryla wprowadziła nową jakość do swojego życia – w każdą niedzielę organizuje dla biegaczy na puławskim stadionie treningi. Czasami chętnie by poleniuchowała, ale fakt, że sama to zainicjowała, motywuje ją do włożenia stroju i wybiegnięcia z domu. Biega od czterech lat. Pierwszym osiągnięciem Maryli było pokonanie 400 m na stadionie bez zatrzymywania się, potem 6 km po lesie. Wiosną tego roku przebiegła pierwszy półmaraton. – Za każdym razem cel jest jeden – dobiec do mety. Lubię tę atmosferę, nawet jak przybiegam ostatnia. Ktoś musi, a największe brawa zawsze są dla pierwszego i ostatniego – tłumaczy z charakterystycznym dla siebie przekonaniem.

Tekst i foto Grażyna Stankiewicz

Komenatrze zostały zablokowane