Miał osiemnaście lat. Ukończył naukę w Zespole Szkół Zawodowych w Lubartowie i zdał egzamin wstępny do technikum. Adam Radzikowski zafascynowany elektroniką snuł wielkie plany na przyszłość. Niestety. Jeden nierozważny wakacyjny skok do jeziora Białka koło Parczewa natychmiast tragicznie je zweryfikował. Uderzenie głową w dno, złamany kręgosłup w odcinku szyjnym, uszkodzony rdzeń kręgowy, paraliż i pozostało dożywotnie poruszanie się na wózku inwalidzkim. Po powrocie ze szpitala pomyślał, że to koniec i odizolował się od świata. Stan ten również potęgowała świadomość, że mieszka na dziesiątym piętrze i mimo windy, zarówno do mieszkania z klatki schodowej, jak też i z parteru na zewnątrz bloku trzeba go wnosić po kilku schodach. A na dodatek jeszcze te dziwne spojrzenia ludzi.
Tygodniami więc siedział przed telewizorem. Na namowy rodziców i nauczycieli z technikum, żeby kontynuował naukę i czymś się jednak zajął, odpowiadał: – Nie dam rady. Powoli zamykał się w sobie. Na szczęście, co sam teraz z zadowoleniem wspomina, przede wszystkim dzięki wytrwałości rodziców i znajomych poczuł wreszcie w sobie dwa impulsy, które diametralnie zmieniły jego życie. Pierwszym było przekonanie go do uczestniczenia w zajęciach rehabilitacyjnych lubelskiej Grupy Aktywnej Rehabilitacji. Drugim umożliwienie mu nauki w trybie zaocznym w liceum ogólnokształcącym lubelskiego Centrum Kształcenia Ustawicznego na Podwalu. Na początku rodzice dowozili go na zajęcia. A kiedy już stał się bardziej samodzielny, dojeżdżał sam specjalnym busem lubelskiego MPK.
– Kiedy zobaczyłem – stwierdza po latach – że w tej grupie inni, jeżdżąc tylko na wózkach, są w miarę samodzielni, a niektórzy uczą się i pracują, postanowiłem im dorównać. Szybko przekonałem się, że ćwiczenia z nimi oraz moja nauka, poza fizycznym wzmacnianiem ciała, są również świetną rehabilitacją psychiczną. Uwierzyłem w siebie i po trzech latach zdałem maturę, pisząc pracę długopisem trzymanym w dłoni, mimo jej niepełnosprawności. Wyćwiczyłem to przez wiele miesięcy. Wypracowałem sobie różne triki i udało się. Od tamtej pory potrafię odręcznie pisać, operować palcami na klawiaturze komputera i np. przelać wodę z butelki do szklanki. Jak się bardzo chce, to można się wszystkiego nauczyć, stosując metody, o których człowiek w pełni sprawny nie ma nawet pojęcia.
Jego upór przyniósł mu same sukcesy. Po maturze zaliczył cztery lata dziennych studiów w dziedzinie ochrony środowiska na Wydziale Matematyczno-Przyrodniczym KUL. W 2010 roku obronił pracę magisterską. Skończył także w Wyższej Szkole Przedsiębiorczości i Innowacji w Lublinie podyplomowe studia z zakresu Systemów Baz Danych. A w międzyczasie, wykorzystując umiejętności posługiwania się komputerem, rozpoczął pracę w domu. Przez pierwszych kilka lat pracował jako redaktor i moderator na rzecz ogólnopolskich portali. Potem założył własną firmę, w której składał i naprawiał komputery. Obecnie zawiesił jej działalność i znowu jest zatrudniony przez portale. Tym razem zbiera i redaguje różne informacje z naszych wschodnich terenów. Dalej też jest członkiem Grupy Aktywnej Rehabilitacji i udziela się społecznie, będąc także prezesem Europejskiej Fundacji Rozwoju Osób Niepełnosprawnych EFRON oraz wiceprezesem Fundacji „Sokrates”.
– Jeśli osoby niepełnosprawne, a także i pełnosprawne – podkreśla – nie mają zajęcia, to często myślą o głupotach. Przychodzi depresja itp. Trzeba więc wziąć się w garść. A jeśli już, tak jak ja, robi się to, co się lubi i ma się z tego satysfakcję finansową, to chce się żyć.
Zwłaszcza, gdy nie żyje się tylko dla siebie. Adam jest również przykładnym mężem i ojcem. Swoją małżonkę Martę poznał przez Internet. Pobrali się dziewięć lat temu, a od ośmiu lat wychowują swoją córę Marię. Dzięki kredytowi mieszkaniowemu kupili mieszkanie. Niedawno dobudowano im specjalny podjazd dla wózka z zewnątrz budynku do mieszkania.
– Nie siedzimy w domu. Często gdzieś wyjeżdżamy lub chodzimy na spacery do miasta. I funkcjonujemy normalnie jak każda przykładna rodzina – przekonuje Adam.
– Dla mnie niepełnosprawność męża to jest coś na marginesie – podkreśla pani Marta. – Czasami muszę mu pomoc i pewnie rzeczy za niego zrobić. Ale najważniejsze dla mnie jest to, że jest bardzo dobrym człowiekiem.
Od tragicznego wypadku Adama minęło już dwadzieścia lat. Osiągnął w życiu praktycznie wszystko. A można śmiało powiedzieć, że i nawet więcej niż czasem niejeden w pełni sprawny.
Tekst Maciej Skarga
Foto Łukasz Maj