Z Wojciechem Januszczykiem, architektem krajobrazu o zielonej wizytówce miasta, wycinaniu starych drzew, ogrodzie na betonie i londyńskim Show Garden rozmawia Grażyna Stankiewicz, foto Paweł Totoro Adamiec.
Ładny jest Lublin?
– Ładny.
I zielony…
– To zależy.
? Przecież ma opinię jednego z najbardziej zielonych miast w Polsce.
– Lublin ma dużo drzew. Pięknych drzew. Zakochałem się w nim jak tylko tu przyjechałem. Na pierwszy rzut oka jest pełny zieleni. Ale kiedy przyjrzymy się temu dokładniej to okazuje się, że przy głównych arteriach, zarówno na obrzeżach miasta jak i w centrum brak jest zieleni tzw. zorganizowanej i zadbanej. Dotyczy to strefy krzewów wysokich i niskich. Tam zdecydowanie panuje chaos. Spójrzmy na Aleje Kraśnickie czy Racławickie. Tu, w najbardziej reprezentacyjnych miejscach widzimy pozostałości żywopłotów, które w dużych fragmentami są zniszczone i nie uzupełnione. A także przesypane żwirem i przerośnięte trawą „rabatki” z berberysem i tawułą ,częściowo obumarłą a częściowo skoszoną, podczas niechlujnie wykonywanych prac pielęgnacyjnych.
W pasie zieleni wzdłuż ulicy biegnącej przez Osiedle Poręba w kierunku Kraśnika jest szpaler zeschniętych świerków. Kiepsko to wygląda.
– Pewnie trzeba było „coś” posadzić, dużo i niedrogo. Zapewne zabrakło też decyzji w sprawie zadbania o to miejsce w efekcie czego straszą nas zeschnięte drzewa. Jeszcze bardziej zastanawia mnie podobna sytuacja na wjeździe do Lublina od strony lotniska w Świdniku. To przecież powinna być wizytówka miasta. Tymczasem połowa z kilkuset zasadzonych tam świerków już nie żyje, część obumiera, jest ewidentnie rachityczna i straszy. Kiedy Lublin kandydował do miana Europejskiej Stolicy Kultury został rozpisany konkurs na wjazd do miasta z tej strony. Wygrała koncepcja, która składała się z witaczy, elementów land artu i atrakcyjnej kompozycji z roślin. Jednak nigdy nie została zrealizowana. Na jednym ze spotkań roboczych pojawił się właściciel firmy, która wygrała przetarg na pielęgnacje pasów zieleni przy drogach i stwierdził, że ciągnik z kosiarką tamtędy nie przejedzie! Był to jeden z głównych powodów przez który nie doszło do realizacji. Żeby zadbać o takie miejsce wynajmuje się architektów krajobrazu, architektów czy artystów a nie „głównego kosiarkowego”, który wygrał przetarg.
Czyli głównie o stanie zieleni w naszej miejskiej rzeczywistości decydują przetargi.
– Do tej pory przetargami rządziła tzw. „cena 100%”, choć ostatnio już tylko 97%. Czyli ten dostaje zlecenie, kto jest najtańszy. Choć zgodnie z przepisami można te procedury przeprowadzać inaczej. Gdy wygrywa najtańszy, staranność i technologie wykonania zawsze będą na najniższym poziomie. Jeśli chodzi o estetykę przestrzeni miasta nie to powinna się liczyć przede wszystkim jakość usługi, ale to stoi w sprzeczności z najniższą ceną. Na zachodzie liczą się przede wszystkim referencje potencjalnego wykonawcy. Z kolei u nas ogłasza się przetargi na „utrzymanie” zieleni. Kojarzy mi się to z „utrzymaniem przy życiu”.
A ronda ? W Lublinie wszystkie wyglądają tak samo, no i nazwy, po których trudno trafić do celu. Przykładowo we wspomnianym już Świdniku mówisz „rondo z helikopterem” i każdy wie, gdzie ma skręcić.
– Tu sprawa wygląda trochę lepiej. Na wielu z nich zieleń jest zorganizowana. Jednak to nie są realizacje na miarę miasta, jakim jest Lublin. To raczej schematy, które nie zmieniły się od kilkudziesięciu lat. W wielu miastach Europy zauważono już, że to miejsca gdzie można pokazać swoja tożsamość. Ostatnio zwiedzałem okolice Bolonii. Na każdym rondzie stała mniejsza czy większa, znakomicie wkomponowana w zieleń współczesna rzeźba uznanych lokalnych artystów. Pomysł do powtórzenia? Jak najbardziej tak. Zwłaszcza że mamy świetny wydział sztuki na UMCS. Jest już pierwsza jaskółka. Instytut Architektury Krajobrazu KUL JPII rozpaczą współpracę z Urzędem Miasta w celu sporządzenia nowych projektów zagospodarowania rond. Mam nadzieje, że dojdzie do realizacji.
Pomysłem na zagospodarowanie przydrożnej zieleni jest ulica Jana Pawła II, fragment obok kościoła pw. Świętej Rodziny, którego proboszcz dba o to, aby każdego lata było tu wyjątkowo kwieciście. Bodaj każdy zna to miejsce.
– To dobry przykład na to, że odczuwalna jest potrzeba estetyzacji przestrzeni. Ale to nie jest kompleksowe podejście do zieleni, np. takie jak obserwujemy w Rzeszowie. Warto tam pojechać i zobaczyć jak wygląda zieleń wzdłuż głównych arterii miasta. Tam najpierw powstał kompleksowy projekt a konsekwencja w jego realizacji przyniosła tak udany efekt. Szkieletem kompozycji są niskie drzewa, otoczone kwitnącymi krzewami i uzupełnione roślinami bylinowymi i jednorocznymi. Całość dopełniają elementy małej architektury. Krąży anegdota, że prezydent Rzeszowa osobiście jeździ ulicami miasta wraz z kierownikami poszczególnych wydziałów by sprawdzać jakość wykonywanych prac i wyłapywać niedoróbki. I rzeczywiście obecność urzędników miejskich jest tam wyczuwalna na każdym kroku.
Przy reprezentatywnym lubelskim Krakowskim Przedmieściu pełno jest niedawno posadzonych drzew otoczonych drewnianymi palikami. Ktoś próbuje pokazać, że dba o te drzewa ale wygląda na to, jakby było inaczej.
– Nóż w kieszeni mi się otwiera, kiedy to widzę. Jako inspektor terenów zieleni jestem na tym punkcie wrażliwy. To przykład fuszerki firm wykonawczych i tego, że nikt tych prac nie kontroluje. Krzywo wbite, nierówno obcięte i roztrzaskane od uderzeń młotka paliki przy drzewach to obraz ulic naszego miasta. Racławickie, Kraśnickie i nawet ostatnio oddany Park Saski, który razi najbardziej. Niby nic! Ale czy ktoś z nas pozwoliłby sobie na krzywopołożone, obłupane i porysowane płytki w łazience?
Dawniej było to nie do pomyślenia, ale też dawniej myślano o funkcjonalności miasta również w zakresie krajobrazu. Przedwojenny Żoliborz w Warszawie, chełmskie osiedle Dyrekcja czy okres powojenny aż do końca lat 60. Enklawy zieleni na starych osiedlach są wzorem, tylko naśladowców brakuje.
– Każda epoka ma swoje plusy i minusy. Dziś rządzi ekonomia, niestety płytko rozumiana. Wystarczy porównać stare osiedla, jak chociażby LSM w Lublinie czy osiedle przy ulicy Słonecznej w Poniatowej, ze współczesnymi. Powierzchnie przeznaczane pod zieleń, rekreację a przede wszystkim odpowiednie projektowanie niosły ze sobą równowagę, taką, która współcześnie jest zachwiana. Mieliśmy przykłady miast czy osiedli ogrodów gdzie wręcz dominującą role odgrywała zieleń. Dziś mamy tylko dobrze sprzedające się nazwy osiedli typu „ Parkowe Osiedle ” czy „Zielona Ostoja”, które umieszczają deweloperzy na rozstawionych przy ulicach bilbordach. Wizualizacje z tych reklam nijak mają się do rzeczywistości. Ekonomia jest wszechobecna, więc lepiej sprzedać dodatkową powierzchnię zabudowy niż przeznaczyć ją na zieleń. Podczas budowy wycina się wszystkie drzewa, które rosły na tych terenach. Powstają więc betonowe pustynie, a nazwa pozostaje ta sama.
A co z widokiem z okna ? To przecież też kosztuje.
– No właśnie. Znany polski architekt krajobrazu, jeden z moich mentorów –profesor Aleksander Bohm, zadał nam kiedyś na wykładzie ciekawe pytanie o to czy wolelibyśmy mieć ładny widok z okna, czy jest on nam obojętny? I zaraz potem zapytał czy zapłacilibyśmy więcej za ładny widok z okna. Wszyscy odpowiedzieli, że tak! – Czyli to, co widzimy za oknem jest przeliczalne na pieniądze!– podsumował profesor. Zrozumieli to już zachodni deweloperzy i nie pozwalają sobie na to, co nasi lokalni. Oni dobrze wiedzą, że jeśli wkomponują w osiedle zieleń istniejącą i projektowaną to po pierwsze mniej na nią wydadzą, po drugie będzie bardziej okazała, no i w końcu więcej zarobią na lokalach. W badaniach udowodniono, że sprzedaż obiektów odbywa się znacznie szybciej w przestrzeni zieleni zorganizowanej i już istniejącej.
Ale są też dobre wiadomości. Coś ruszyło z małą zielenią na skwerach Lublina. Na przykład na Placu Wolności pojawiły się betonowe donice z drzewami i płożącymi się krzewami. Mieszkańcom się to podoba.
– Rzeczywiście, rozpoczyna się proces, który mam nadzieje przyniesie coś dobrego. To bardzo dobra idea, jednak gorzej z realizacją. Betonowe kręgi nie grzeszą estetyką, a zbyt duża ilość gatunków w jednej donicy nie daje efektu elegancji. Znowu wygrała cena 100% i znowu zafundowaliśmy sobie coś takiego na najbliższych kilka lat. A wystarczyłaby odpowiednio przygotowana specyfikacja zamówienia i efekt byłby całkiem inny. Przy okazji warto byłoby się zastanowić jak powinny wyglądać w Lublinie elementy małej architektury czyli ławki czy kosze, które dają naprawdę duże pole do popisu dla projektantów i nadają charakter poszczególnym przestrzeniom. Powinien powstać katalog takich obiektów dla miasta Lublina i powinien być konsekwentnie realizowany.
Jesteś zagorzałym przeciwnikiem wycinek drzew w śródmieściu. One rzeczywiście czasami znikają jedno po drugim.
– Nie jestem eko – ekstremistą. To temat gorący i zawsze wzbudzający emocje. Dbanie o przestrzeń i o zachowanie jej kultury, w tym drzew to jeden z objawów wysokiej świadomości społeczeństwa obywatelskiego, jakim chcielibyśmy się widzieć. Tego uczył nas śp. prof. Janusz Janecki. Oddajemy decyzje w ręce administracji, która często w starciu z lobby „zabudowy bez refleksji”, nie posiada odpowiednich narzędzi by wygrać dla nas „dobrą przestrzeń”. Wycinanie drzew jest nieodłącznym elementem rozwoju miasta. Ale nie tak jak odbywa się to w Lublinie. Drzewa rosną i osiągają swój stan dojrzały po kilkudziesięciu latach. Najczęściej ten, co je sadził nie zobaczy ich w całej krasie. Zbyt krótko żyjemy. Dlatego właśnie drzewo w mieście ma swoją bardzo dużą wartość. Jest nie przeliczalne na pieniądze, metry kwadratowe inwestycji czy miejsca pracy. Wycina się je kilka chwil. Powrotu nie ma. Dlatego konieczna jest naprawdę głęboka analiza i refleksja czy jest taka potrzeba. Czy nie wyrządzimy sobie i innym szkody.
Poza tym nie możemy wycinać drzew na wniosek każdego, kto go złoży, a jeśli otrzyma odmowę to i tak się odwoła i dopnie swego. Tak bezsensownie straciłem drzewo na swoim podwórku. Jest teoria, że nasadzenia zastępcze za wycinkę drzew są elementem równoważącym. Ale badania wykazują, że na zrównoważenie jednego dużego drzewo w mieście potrzeba około 1500 półtorametrowych sadzonek. A sadzone zazwyczaj dwa, trzy drzewka to zasłona dymna i oczyszczanie sumienia.. Poza tym one zazwyczaj nie przeżywają. Więc powinniśmy sadzić od razu duże drzewa, zwłaszcza w przestrzeniach reprezentacyjnych. Ktoś powie, że drogo. Nieprawda. Kara naliczana przez urzędy za wycięcie drzewa to kilkadziesiąt tysięcy złotych, a unika się jej sadząc w rekompensacie drzewa za 200 -300 złotych. Proporcje są mocno zachwiane. Zresztą duże drzewa można bez problemu kupić w szkółkach. Dobrym przykładem niech będzie działanie administracji Sądu Gospodarczego w Lublinie przy Krakowskim Przedmieściu. Tam za wycinkę obumierających i zagrażających życiu lip, na tyłach budynku posadzono 21 dużych drzew. I to jest działanie z głową.
Ktoś jeden powinien nad tym wszystkim panować. Naczelny ogrodnik Lublina miałby ręce pełne roboty.
– Do tej pory różnymi fragmentami miasta zajmowały się różne wydziały. Ostatnio jednak powstało stanowisko Miejskiego Architekta Krajobrazu. Jestem pełen dobrych myśli, co do tej kwestii. Jeśli uda się to spiąć pod jednym szyldem może zacząć powstawać kompleksowy plan zagospodarowania i estetyzacji przestrzeni. Musimy tylko pamiętać ze architekt krajobrazu to nie ogrodnik i nie tylko zieleń mu w głowie. Więc jego kompetencje powinny obejmować dużo więcej niż tylko zieleń. Musi też mieć wpływ np. na wybór malej architektury czyli ławki, kosze itp. Wtedy dopiero zauważymy efekty jego pracy. Powinniśmy mieć nadzieję że nie będzie to tylko stanowisko „fasadowe”. Miejski AK powinien mieć duży wpływ na podejmowane decyzje dotyczące przestrzeni Lublina. Bo z tą „fasadowością” i decyzjami to różnie u nas bywa. Wystarczy wspomnieć ogłoszony przez miasto „Rok Jana Gehla” – Jednego z najbardziej uznanych projektantów przestrzeni miejskich na świecie. Profesor odwiedził Lublin, spotkał się z mieszkańcami, władzami, odbyła się wielka konferencja, pochwalono się Gehlem w mediach ale finalnie pod jego kierunkiem projektowane są przestrzenie miejskie w……Krakowie!
Przydałaby się taka wiedza przy ogłaszaniu przetargu na rewitalizację Ogrodu Saskiego. Ta najpoważniejsza „zielona” inwestycja miasta w ostatnich dziesięcioleciach ciągle wzbudza negatywne emocje. A to ze względu na psy a to, że spacerującym brakuje dostatecznej ilości światła
– Park Saski to faktycznie przestrzeń potrzebna Lublinowi. Wystarczy przypomnieć sobie czas, kiedy była zamknięta. Lubię tam biegać wieczorami, ale nie lubię spacerować w ciągu dnia. Są dobre fragmenty, które naprawdę się podobają. Nie mogę jednak zrozumieć tak małej ilości urządzeń na placu zabaw, studzienek kanalizacyjnych w rabatach bylinowych i tego nieszczęsnego systemu zbiorników i cieków wodnych zarastających glonami i bez systemu przepompowywania i ruchu wody, to głazowisko a nie wkomponowany w przestrzeń ciek wodny. Powykrzywiane paliki przy drzewach, gruz w trawnikach, brak obrzeży rozdzielających nawierzchnie na placu zabaw. Brakuje też wielu roślin cebulowych. Wykonawcy raczej nie nastawili się na to by oddać mieszkańcom do użytku obiekt prestiżowy. Górę wzięła raczej potrzeba zysku.
Twój zespół ma na swoim koncie m.in. projekt ogrodu na dachu centrum handlowego Zamkowe Tarasy w Lublinie. Jest tam wprawdzie zaledwie kilka drzew, ale na tle bujnie rosnącej łąki. Z tego wynika, że teoria, że na betonie nic nie wyrasta jest przesadzona.
– Projekt zieleni na Tarasach Zamkowych wpisuje się we współczesne trendy projektowe i wykonawcze, jakie obowiązują na świecie w ekologicznym projektowaniu przestrzeni. Jest to jedna z największych realizacji tego typu w kraju.To co ważne, nawiązaliśmy do rodzimej roślinności, wiążąc ją z przyległą rzeką. Stąd brak tam tak popularnych wszędzie “iglaków”.Nie mogło być tam więcej drzew, bo nie udźwignęłaby tego konstrukcja dachu. Gdyby założyć wariant bez roślinności, to budynek tej galerii stałby się zbyt dużą dominanta w przestrzeni. Główną myślą architekta Bolesława Stelmacha było ”zatopienie” budynku w zieleni. Tak, aby zneutralizować tę dominantę. Zieleń na dachu szybko się rozrasta, a ściany obrastają pnączami. Za dwa lata zamierzony efekt będzie osiągnięty. A dla tych, którzy krytykują obecną formę, proponuję przyjrzeć się innym handlowym obiektom w przestrzeni Lublina i zastanowić się, jak zniszczony zostałby krajobraz Podzamcza, gdyby stały zamiast obecnego.
Z naszej rozmowy jasno wynika, że architektura krajobrazu to i pnącza na budynku, i parkan z tui na sąsiedniej posesji i nie strzyżone kępy traw przy drodze i cały wachlarz innych sytuacji.
– W swojej pracy architekt krajobrazu musi umiejętnie pracować z formami nieożywionymi, jak i roślinnością. Jeden element nie może dominować nad drugim, tak jak jest to w przypadku na przykład placu po Farze. Jedno z najbardziej atrakcyjnych turystycznie miejsc Lublina zostało zdominowane przez wtórnie odtworzoną podmurówkę kościoła Farnego. Z punktu widzenia konserwatorskiego, być może tak jest dobrze. Ale można było też inaczej. Wystarczyłoby zaznaczyć fundamenty kościoła w nawierzchni nie wychodząc poza jej poziom. Odbudować tzw. łuk tęczowy kościoła Farnego, który stałby się elementem łączącym historię ze współczesnością. A zamiast muru i barierki biegnącego wzdłuż kamienic, wykonać na całej długości schody. Udrożnilibyśmy ruch podczas wielu imprez, które mają miejsce na starym mieście, a jednocześnie powstałaby widownia dla odbywających się tu koncertów. Uatrakcyjnieniem tej przestrzeni mógłby być system fontannowy umieszczony na całej powierzchni placu, dzięki czemu przestrzeń stałaby się wielofunkcyjna.
Co roku jeździsz na Flower Show do Londynu. I pewnie przeżywasz tam różnego rodzaju ekscytacje zawodowe, które nie dają ci spokoju jeszcze długo po powrocie.
– Rzeczywiście, to największe i najbardziej prestiżowa impreza dizajnu ogrodowego na świecie. Odbywa się pod patronatem królowej Anglii, która zresztą często tam spaceruje. To także jedna z imprez, na których koniecznie trzeba się pokazać. Tak twierdzi angielska śmietanka towarzyska i cały świat projektantów ogrodów. Z drugiej strony to jedna z imprez, z których wynosi się nowe doświadczenia zarówno projektowo –technologiczne jak i społeczne. To pokaz wagi dbałości o przestrzeń.
Chciałbym kiedyś otrzymać zaproszenie do udziału w tym konkursie. Na razie pierwsze kroki za nami. Wraz z moim wspólnikiem Piotrem Szkołutem wygraliśmy w ogólnopolskim konkursie na ogród pokazowy z trzykrotną przewagą głosów nad konkurencją. Dodaje nam to skrzydeł. Lada moment startujemy w następnym konkursie na budowę ogrodu, Jedną z nagród jakie otrzymaliśmy jest prezentacja naszych ogrodów w angielskich czasopismach branżowych. Natomiast wracając do Lublina to marzę o współpracy placówek naukowych, administracji, organizacji pozarządowych i społecznych w celu stworzenia spójnego systemu planowania, realizacji i utrzymania dobrej przestrzeni naszego miasta.
Życzę powodzenia i dziękuje za rozmowę.
Wojciech Januszczyk – architekt krajobrazu, pracownik naukowo- dydaktyczny Instytutu Architektury Krajobrazu KUL, współwłaściciel pracowni projektowej Garden Concept Architekci Krajobrazu, Inspektor Nadzoru Terenów Zieleni i biegły sądowy.Pełnił funkcję prezesa ogólnopolskiego Stowarzyszenia Architektury Krajobrazu, z ramienia której w 2008 roku podpisał przystąpienie Polski do Ogólnoświatowej Federacji Architektury Krajobrazu (IFLA). Wraz z zespołem Garden Concept zdobył szereg nagród. w tym I miejsce za projekt rewitalizacji Rynku Wodnego w Zamościu, Parku Leśnego w Marszewie w Wielkopolsce a ostatnio w konkursie na najlepszą w kraju aranżację ogrodu pokazowego „Inspiracje Aranżacje” w Poznaniu. Uczestnik Festiwalu Ogrodów w Bolestraszycach, gdzie stworzył autorskie realizacje ogrodów pod cyklicznym tytułem „Protest Garden” oraz twórca głośnego projektu „Ściany wstydu” na Centrum Kultury w Lublinie. Prywatnie maratończyk, instruktor żeglarstwa i miłośnik Lublina.